NIEZALEŻNOŚĆ - bardzo modne obecnie słowo, oraz to co cenię bardzo, bardzo, BARDZO. Coś, bez czego nie wyobrażam sobie swojego życia, mimo że mam świadomość, iż czasami poczucie mojej własnej niezależności jest tylko iluzją, bo nawet jak mam wrażenie, że niezależna jestem - może to być tylko wyobrażenie współtworzone przez innych, którzy mniej lub bardziej świadomie wpływają na moje życie - niestety? A może i stety?... Więc jak określić to, co dla mnie jest TYM WŁAŚNIE CZEGO PRAGNĘ?
Co mi daje poczucie "niezależności" (chyba już zawsze tego słowa powinnam używać z cudzysłowiem)? To jest dobre pytanie... Z jednej strony jest chęć granicząca z histeryczną potrzebą bycia w pełni samodzielną, a z drugiej strony rozpaczliwa potrzeba bycia "zaopiekowaną". Zawiła kobieca logika, a może i jej brak... No bo JAK?
NIEZALEŻNOŚĆ FINANSOWA - cenna? Pewnie i tak, jak każda z nich niejako. Teoretycznie, kiedy nie ma ograniczeń finansowych - można wszystko. Można wszystko - kupić... Czy wszystko? Wątpliwe - nie można kupić przecież uczucia... Brak niezależności finansowej boli. Boli dumę i godność jeśli się takowe posiada. Ale może też być wyrafinowanym sposobem na życie... Zależność finansowa pewnie jest łatwiejsza do przełknięcia w przypadku, kiedy jest tymczasowym bezwarunkowym wsparciem. Tylko ile osób wokół nas jest w stanie wesprzeć nas finansowo nie oczekując niczego w zamian? Niczego więcej poza przeświadczeniem, że "Jak ja będę w potrzebie - wtedy jak będziesz mógł - ty mi pomożesz"...
NIEZALEŻNOŚĆ EMOCJONALNA - nie być zależnym od uczuć, od emocji - to smutek, to samotność. I to niemożliwe. Można być twardym, nieugiętym, bezlitosnym - pytanie - Czy na pewno? Może jednak jest to maska, która skrzętnie przykrywa głębokie rany? Może to strach, przed pokazaniem swojego prawdziwego JA? Nie można przecież być kompletnie niezależnym od uczuć i emocji. Można próbować się uniezależnić od pewnych emocji, ale czy warto? Chciałabym się uniezależnić od negatywnych emocji - umieć tak do końca się od nich odciąć, nie dawać się wkręcać w spirale negatywnych odczuć i pozwolić się ponosić tylko temu, co daje poczucie ciepła w sercu... To byłoby piękne, ale jak zawsze jest ALE... Czyż nie istnieje ryzyko, że mój instynkt samozachowawczy zostałby uśpiony?... A co potem?....
NIEZALEŻNOŚĆ FIZYCZNA - w pędzie życia chyba tego w ogóle nie doceniamy. Czasami widząc chore i/lub niepełnosprawne dzieci zatrzymujemy się z refleksją i podziękowaniem Bogu, że nasze dzieci są zdrowe. Nie doceniamy tego, że możemy się sprawnie poruszać, że bez problemu ugotujemy obiad, że pobiegniemy szybko po zakupy jeśli jest taka potrzeba. Jeździmy na rowerze, wyskakujemy z tramwaju, skaczemy na bungy. I zdarza się, że przychodzi taki moment, że ciało zawiedzie, czego później musimy ponosić konsekwencje. Niezależność fizyczna znika w pewnym stopniu i niestety jesteśmy zdani na innych, bo sami nie jesteśmy w stanie nawet drzwi otworzyć...
Ostatnio usłyszałam słowa, które dały mi dużo do myślenia: "Masz nóżki i rączki energetycznie powiązane - jak marionetka, tak na sznureczkach". Efekty są teraz widoczne w postaci znacznego uzależnienia. Fizycznego, bolesnego - także "mentalnie". Czyli moja niezależność istnieje już tylko w teorii. Teraz jej braku doświadczam... Nie jest to coś czego potrzebuję, czego pragnę, czego chce? I pojawia się następny podsunięty temat do przemyśleń: "Może dlatego ludzie łączą się w pary?...."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz