czwartek, 31 lipca 2014

BYĆ SZCZĘŚLIWYM - czy to stan do osiągnięcia?...

Szczęście jest emocją. Emocja ta jest czymś poruszającym, nawet powiedziałabym głęboko poruszającym. W pozytywnym sensie tego słowa.
Każdy marzy o byciu szczęśliwym. Optymalnie byłoby być szczęśliwym farciarzem, czyli oprócz względnie stałego poczucia radości i spełnienia móc powiedzieć o sobie: "Ja to mam fuksa". (np. "Wygrałem w totka, podzieliłem się z kim miałem i jeszcze mi zostało...").
Jak to z tym szczęściem jest? No to którędy do tego szczęścia? Czy na swoje poczucie szczęścia mam wpływ tylko ja, czy też inni w tym uczestniczą? Jak ono się buduje?

Są momenty w życiu, kiedy czujemy się radośni, pełni energii, bezgranicznej przyjemności (może nawet euforii) i zadowolenia. Czy jest to właściwe szczęście? Nie - raczej chwilowe, choć też wartościowe, bo przynajmniej na moment pozwala się wyrwać z marazmu przygnębiającej, szarej rzeczywistości.

To, nad czym warto popracować to TRWAŁE POCZUCIE SZCZĘŚCIA, na które składa się zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem - życie, w który mamy poczucie sensu - wartościowej misji, którą mamy przed sobą i którą sukcesywnie realizujemy. Czy to jest łatwe? W teorii - oczywiście. W praktyce okazuje się, że nie...

Podstawą budowania szczęścia jest uświadomienie sobie, że aby ten stan osiągnąć, musimy zaspokoić mnóstwo różnorodnych potrzeb, bo jeśli w tej kwestii pozostawimy braki - dojść do celu jakim jest szczęście - się nie uda.
Teraz następuje jedna z nielicznych chwil kiedy stwierdzam, że to, czego się nauczyłam w szkole - przekłada się w praktyczny sposób na rzeczywistość. Szkoda, że doszłam do tego wniosku tak późno - gdybym wcześniej przeanalizowała to i otworzyła szerzej oczy - nie miałabym poczucia straconego czasu. Ale cóż - wyciągam konstruktywne wnioski, biję się w piersi, przepraszam szkołę i... idę do przodu - już zgodnie z teorią, która się na rzeczywistość przełożyła. 

Abraham Harold Maslow to pan, któremu już osobiście na tym świecie nie uda mi się podziękować. A on to właśnie ułożył w formie piramidki hierarchię potrzeb do zaspokojenia W DRODZE DO SZCZĘŚCIA.

Podstawą podstaw - można by rzec - jest zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, które stanowią filar całej piramidy. Są to (1) POTRZEBY PODSTAWOWE: np. pożywienie, dach nad głową, zachowanie gatunku. Kiedy one zostają zaspokojone pojawiają się kolejne potrzeby: (2) POTRZEBY STABILIZACJI, czyli zapewnienie sobie i najbliższym bezpieczeństwa, które jest pojmowane jako zabezpieczenie przed utratą dochodów, zdrowia, majątku itp itd a także spokój, protekcja, opieka i wolność od strachu. Potrzeby te (zarówno podstawowe jak i stabilizacji) - są potrzebami niższego rzędu - aby móc rozwijać się dalej - warunkiem koniecznym jest by zostały one w zadowalający sposób zaspokojone. Dopiero ich realizacja pozwala nam przejść do potrzeb wyższego rzędu. A są to (3) POTRZEBA PRZYNALEŻNOŚCI - tzw społeczna: każdy potrzebuje budowania z innymi osobami pozytywnych więzi, relacji, przynależności, jest to także bardzo istotna potrzeba kochania i bycia kochanym. Dopiero realizacja tych potrzeb pozwala nam przejść do następnego etapu w drodze do szczęścia - (4) POTRZEBY SZACUNKU I UZNANIA, czyli wolności, zaufania do siebie, zbudowania poczucia własnej wartości, poczucia swoich kompetencji, odczucia, że jest się poważanym w środowisku w którym się egzystuje. Ostatni etap w drodze do poczucia szczęścia to (5) POTRZEBY SAMOREALIZACJI, czyli harmonii i piękna, wiedzy, zrozumienia, rozwoju talentów i zainteresowań, rozwoju duchowego oraz potwierdzenia własnej wartości

Poczucie szczęścia dostępne jest dla nas wtedy, kiedy jesteśmy w pełni zrealizowani - kiedy wszystkie nasze potrzeby opisane przez Abrahama Maslowa zostają spełnione, zaspokojone. Jeśli nie mamy jeszcze w pełni tego cudownego i upragnionego poczucia - warto zajrzeć wgłąb siebie i przeanalizować po kolei wszystkie etapy osobistej piramidy potrzeb, aby uświadomić sobie w którym miejscu się stanęło i nad czym zacząć w pierwszej kolejności pracować. Warto pamiętać także o tym, iż nie ma takiej możliwości, by efektywnie zaspokoić potrzeby wyższego rzędu, jeśli któreś z tych bardziej podstawowych nie zostały zaspokojone.

BUDOWANIE SZCZĘŚCIA TO CZAS I WYSOKIE SCHODY - NIE JESTEŚ W STANIE PRZESKOCZYĆ CO DRUGIEGO SCHODKA - MUSISZ JE PRZEJŚĆ JEDEN PO DRUGIM... 


Rysunek piramidy potrzeb: www.zarzyccy.pl


poniedziałek, 28 lipca 2014

Abecadło MOJEGO JA, czyli jak i z czym czuję się lepiej...

A miałam pisać o szczęściu... Nie wyszło... Nie dziś przynajmniej. Ale przy okazji  szczęścia, które dla mnie jest czymś naprawdę poważnym, wielkim i niemal nie-do-osiągnięcia stanem - rozpisałam sobie mapę - a w zasadzie moje małe prywatne abecadło rzeczy, które powodują, że czuję się lepiej. JA się czuję lepiej - inni może też, choć pewnie nie wszyscy - zawsze są na świecie ludzie, którym wydaje się, że lepiej od nas wiedzą, co jest dla nas dobre - chwała im za dobre chęci i za dbałość o nas ;-)

I oto spisałam abecadło. Mam poczucie olbrzymiego niedosytu - za mało literek... więc chyba jednak popełnię w najbliższym czasie post o szczęściu - bo to tutaj - to namiastka tego, co pozwala mi się lepiej czuć: 
Analizuj siebie i swoje emocje - to praca nad sobą, która zawsze daje wymierne efekty w perspektywie czasu

Bądź czułym rodzicem dla Dziecka, które mieszka w Tobie - ono potrzebuje miłości i zadbania
Czytaj książki - książki to źródło wiedzy, ale też spokoju i ucieczki od czasami męczącej rzeczywistości

Dawaj i nie oczekuj nic w zamian - nie wszyscy to docenią, ale jak ktoś to zauważy i się odwdzięczy - poczujesz ogromny sens tego co robisz
Egoistycznie zadbaj o siebie - dopiero jak zadbasz o siebie będziesz w stanie właściwie zadbać o innych
Filtruj informacje - Twoja pamięć ma ograniczoną pojemność, więc pamiętaj to, co naprawdę istotne
Graj w gry logiczne - to świetna gimnastyka dla mózgu, a on potrzebuje aktywności tak samo jak ciało
Hoduj kwiaty i dbaj o nie, rozmawiaj z nimi - nauczysz się cierpliwości - nawet jeśli to miałby być kaktus - to też roślina, która potrafi być wdzięczna
Interpretuj, ale tylko w pozytywny sposób - pamiętaj, że szklanka jest zawsze do połowy pełna
Jedz zdrowo - ciało Ci za to podziękuje
Kochaj ludzi - może też Cię pokochają; kochaj zwierzęta - ich miłość potrafi być bezwarunkowa
Leniuchuj od czasu do czasu - praca pracą, ale czasami trzeba bezkarnie odpocząć
Łam zasady i schematy w których się źle czujesz - jednak zawsze w dobrej wierze
Módl się - niezależnie od tego kim jest Twój Bóg - rozmowa z nim dodaje sił
Nagradzaj się za swoje osiągnięcia i te drobne i te duże - to pobudzi dalszą automotywację
Otaczaj się pozytywnymi ludźmi - to pozwoli Ci rozwijać skrzydła i iść do przodu
Przytulaj się do starych drzew - one dają energię
Rozmawiaj, rozmawiaj, rozmawiaj - dzięki temu unikniesz wielu nieporozumień
Szanuj innych - oni też Cię szanować będą. no przynajmniej powinni...
Tańcz kiedy tylko masz możliwość - taniec uwalnia endorfiny i pozwala zapomnieć choć na chwilę o troskach dnia codziennego
Uśmiechaj się - ludzie inaczej podchodzą do osób pozytywnych
Walcz o swoją niezależność - nie pozwól by inni decydowali o Twoim życiu, bo oni go za Ciebie nie przeżyją
Zachwycaj i ciesz się najmniejszymi pozytywnymi rzeczami - dzięki temu życie będziesz postrzegać jako łatwiejsze

czwartek, 24 lipca 2014

CEL, MIERZ, PAL!! - czyli jak nie walnąć kulą w płot...


Ostatnio tak wiele się mówi o celach i ich realizacji. Niestety nie będę oryginalna - ten post jest o CELACH - chciałabym się z Wami podzielić tym, co dla mnie w przypadku ustalania swoich celów i ich realizacji jest NAJWAŻNIEJSZE. To co przekaże oparte jest na moich doświadczeniach: na sukcesach, ale też i porażkach, z których staram się jak najlepiej wyciągać konstruktywne wnioski. Jak wychodzi? Różnie - cóż jestem tylko człowiekiem. Czasami trzeba 3 razy wpaść po kostki w tę samą kałużę, żeby zapamiętać, że władze ciągle nie wyrównały drogi i pogoda ciągle jest płaczliwa, czyli że ONA TAM CAŁY CZAS JEST!!...

Cele zaczynają się zawsze od marzeń - o tym co by się chciało mieć, gdzie by się chciało być, co chciałoby się osiągnąć, w jaki sposób chciałoby się żyć. U mnie przybiera to formę MAPY MARZEŃ, o której już wcześniej wspomniałam. W pracy nad mapą zaczyna się wszystko. Bo żeby cel osiągnąć, nie wystarczy powiedzieć "Mój cel to zbudować dom". Można by rzec: POTRZEBNY JEST PLAN... 


  • Podstawą do założenia celu do realizacji jest przeanalizowanie swojego życia, a dokładnie różnych jego aspektów (finansów, mądrości i wiedzy, miłości, pasji, które rozwijasz, środowiska, pracy zawodowej i kariery, wiedzy, autorytetów, rozwoju duchowego i przede wszystkim swojego własnego JA). To mi zajęło sporo czasu za nim do tego doszłam, że w życiu tak jak i w przyrodzie RÓWNOWAGA musi być zachowana. A jeśli tej równowagi zabraknie (czytaj: w pewnych aspektach życia jest rewelacyjnie, a pewne leżą i czekają na litość), to oznacza, że za chwilę coś "się posypie". Teraz pisząc to uświadamiam sobie, że czasami jak w pewnych, szczególnych momentach czułam się szczęśliwa - starałam się ze wszystkich sił zapamiętać tą chwilę, ponieważ wiedziałam, że za chwilę coś mi się zawali - tak złośliwie odbierałam los...
  • Podczas analizowanie tego jak jest, a jak mogłoby być - do głowy przychodzi mnóstwo pytań, wątpliwości. Warto wówczas ZAUFAĆ SOBIE - swoim odczuciom, swojej intuicji. Może nawet dać sobie trochę czasu na to, żeby tak naprawdę odkryć to, co czuję, czego pragnę i czego potrzebuję. Warto zmierzyć się z takimi tematami w miejscach cichych, może w bliskim kontakcie z przyrodą - pobyć samemu ze sobą i skupić się na odczytywaniu swoich emocji i odpowiedzieć sobie na pytanie - "Co będzie DLA MNIE najlepsze". Pamiętaj o tym, że to TY JESTEŚ KOWALEM  I KRÓLEM SWOJEGO ŻYCIA - nikt inny. Pomocnym narzędziem może okazać się napisanie mini-wypracowania - ale takiego osobistego pt "MÓJ IDEALNY DZIEŃ", w którym warto opisać dokładnie: gdzie jesteś, co robisz, kto jest z Tobą, i przede wszystkim JAK SIĘ Z TYM CZUJESZ. Przelewanie tak szczegółowych wyobrażeń na papier pobudza wyobraźnię, zaczynasz to CZUĆ - bo chodzi właśnie o emocje. To EMOCJE SĄ MOTOREM DO DZIAŁANIA - więc warto pobudzać te najbardziej pozytywne
  • Czy cele, które sobie wyznaczasz do realizacji są NAPRAWDĘ TWOJE? To - wstyd się przyznać - kolejna rzecz, do której docierałam długo. Czy moje cele były moimi celami? Okazuje się, że nie zawsze - tak naprawdę cele, które ustalałam sobie były związane z tym, czego inni oczekują ode mnie. Potrzeba akceptacji może okazać się czasami tak silna, że zatraca się swoje marzenia i pragnienia na rzecz tego czego inni ode mnie oczekują. Realizuję "siebie" tak jak inni chcą - i oczywiście - mam z tego jakąś korzyść - akceptację. Ale czy to jest wszystko czego JA pragnę i potrzebuję? Ustalając sobie cel - ten jedyny i cudownie własny - bo o to przecież chodzi - już wiem, że będę musiała się zmagać z krytyką, obrazą, czasami nawet wyalienowaniem. Jest to bolesne, ale i prawdziwe... Jest to koszt tego, że nie spełniam oczekiwań innych (bo często "oni" wiedzą lepiej, co dla mnie najlepsze jest...)
  • Często cele, które sobie wyznaczamy - wiążą się ze ZMIANĄ. Przecież naszym celem nie jest utrzymanie bieżącego status quo, ale pójście do przodu: OSIĄGNIĘCIE CZEGOŚ WIĘCEJ niż w danej chwili mamy. Każda zmiana to (uwielbiam to określenie) wyjście ze strefy komfortu. Kiedy nasz cel związany jest z ulepszeniem tego co mamy - mogą to być nowe sytuacje, nowi ludzie, nowe wyzwania, które na początku trochę nas przerażają. Ale jeśli cel związany będzie ze ZMIANĄ sesnsu stricte - musimy mieć świadomość, że żeby zbudować coś nowego - prawdopodobnie to coś co do tej pory było twoje, musi się zawalić... Warto sobie zadać pytanie - na ile mam w sobie siłę, aby to przetrwać, ponieważ koszty (szczególnie te emocjonalne) mogą być olbrzymie...
  • Bardzo często wierząc w swoją siłę i swoje możliwości ustalałam sobie całe morze celów. Niektóre zrealizować się udawało, niektóre nie. Często miałam poczucie, że mimo wszystko mogłoby być lepiej. Z perspektywy czasu wiem, że powinnam ustalać sobie JEDEN, KONKRETNY CEL. Koncentracja na jednym celu przynosi zdecydowanie lepsze efekty niż skupianie się na wielu celach, które później zostaną zrealizowane - niekoniecznie z takim efektem o jakim marzyliśmy. Oczywiście O ILE zostaną zrealizowane, ponieważ trudno będzie zrealizować wszystkie...
  • Mam już swój cel. Ten jeden, najważniejszy. Ten, którego realizacja ułatwi mi realizację kolejnych - choćby przez to, że będę silniejsza o poczucie, że umiem, że mogę, że to dla mnie, że czyni mnie to lepszą osobą dla innych. I jest duuuży:-) Przeogromny. Patrząc z boku można by powiedzieć - nierealny. Tylko ten jeden wielki cel jest zwieńczeniem mnóstwa mniejszych kroków, które trzeba wykonać, żeby ten jeden, właściwy cel zrealizować. Więc DZIELĘ CEL NA ETAPY - można powiedzieć, kroki do celu, a czasami i one ulegają podziałowi. Przecież chodzi o to, żeby sobie ułatwiać, a nie się sabotować :)
  • A na koniec coś niemniej ważnego - "podglądaj" osoby, którym się udało zrealizować cel zbliżony do Twojego. Warto o tym rozmawiać z osobami, które tego dokonały, jeśli jest możliwość: pytać, pytać, pytać - i rozwiewać wszelkie wątpliwości. Za jakiś czas - zrealizujesz swój cel. Wtedy będziesz w tej dziedzinie swego rodzaju AUTORYTETEM. Inni będą się Ciebie pytać, jak tego dokonać. I nie raz usłyszysz "PODZIWIAM CIĘ!"
I jeszcze coś (chyba nigdy nie skończę) - moja mała, osobista prośba: nigdy, PRZENIGDY nie mów, że to o czym marzysz, to co może być Twoim celem jest niemożliwe do zrealizowania, bo - jak powiedział mój pierwszy szef - i zawsze to będę pamiętać:

CZŁOWIEK ZA CHWILĘ ZAMIESZKA NA KSIĘŻYCU, A TY MI MÓWISZ, ŻE TO JEST NIEMOŻLIWE? 


Zdjęcie: archiwum własne

niedziela, 20 lipca 2014

LIST DO SIEBIE... ja w przyszłości....

Rok temu - w moje urodziny po raz drugi zostałam zaskoczona listem, który napisałam SAMA DO SIEBIE - rok wcześniej :-) Nie jestem pewna, czy w te urodziny też do mnie coś takiego dotrze - tak to jest jak pamięć jest mocno wybiórcza - ale chwalę sobie takie stany - w końcu mam tyle na głowie, że nie ma sensu "zaśmiecać" sobie głowy drobnostkami...

List do siebie - niby drobnostka, a jednak coś miłego i pozwalającego spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy, może sobie coś przypomnieć, a może zweryfikować?? Piszesz, określasz, kiedy ma do Ciebie dotrzeć, wysyłasz i możesz o nim zapomnieć. A jak wyślesz - nie ma odwrotu :) Już go nie cofniesz, już nie poprawisz, nic nie dopiszesz... No chyba, że przygotujesz nowy list ;-)

Napisz do siebie list - opisz coś, Z CZYM SIĘ, ZMAGASZ, CO CZUJESZ - później spojrzysz na to z innej perspektywy. A może już pisząc to zaczniesz na to spoglądać z boku, co da Ci zupełnie inny pogląd na całą sprawę? Może będzie to pomocne w wyciągnięciu wniosków z tego, co Ci się przytrafiło?

Napisz o tym, CO CHCESZ OSIĄGNĄĆ do tego momentu, kiedy list do Ciebie przyjdzie. Pisz do siebie jak do osoby, która już zrealizowała swoje plany i marzenia, odniosła sukces, poukładała sobie życie. W końcu jesteś osobą aktywną, ambitną i silną. Idziesz do przodu, marzysz, robisz plany i realizujesz je.

Pisz do siebie jak DO OSOBY NAJBLIŻSZEJ - takiej, którą akceptujesz, kochasz i za którą tęsknisz - jak do swojej najlepszej przyjaciółki, najlepszego przyjaciela - osoby, której NIE OCENIASZ, której dajesz pełne prawo do popełniania błędów i wyciągania z nich wniosków. Jak do kogoś, w kogo wierzysz, kto jest osobą w Twoich oczach wartościową.
Możliwość napisania takiego listu masz na stronie www.FutureMe.org   PISZ :-)

Zdjęcie: http://moms-secret.hubpages.com/

środa, 16 lipca 2014

ZŁOŚĆ - poddawać się jej czy nie?...


JESTEM UOSOBIENIEM CIERPLIWOŚCI. Aniołem? No prawie... Przynajmniej tak mnie widzą inni... Prawie wszyscy... Zawsze w moim odczuciu złość pobudzała agresję, a agresji się boję. Zarówno czyjejś jak i tej która wyjdzie ze mnie. Boję się i już! NIE CHCE! Czyli złość sama w sobie jest zła - bardzo zła... Oczywiście jest to moja i TYLKO MOJA pokręcona, babska teza ;)

Więc duszę ją w sobie. Jak nie duszę, to wiedzą o tym tylko poduszka i kołdra. Bo one nie pytają. I zawsze są... A później bóle głowy, drętwienie karku, niemal nieustające mrowienie w kończynach. Inny możliwy zestaw to: problemy z oddychaniem, kołatania serca, problemy z ciśnieniem i mnóstwo, mnóstwo innych. A to wszystko to prezent od ciała za nieodreagowaną i uwięzioną w cele złość. 
Po ostatniej cielesnej "awarii", która skończyła się prawie hospitalizacją - usłyszałam od mojej Przyjaciółki "Prawa strona ciała ci drętwieje? Olka nie wiesz? To problemy z płcią przeciwną" (w domyśle: "ci faceci nas wykończą";-)  Problemy to złość - ta, którą trzymam w sobie i nie chcę jej za grosz z siebie upuścić. I BŁĄD...

Naszemu organizmowi należy się SZACUNEK - oszczędzajmy siebie. Złość, która nie znajduje ujścia to (oprócz tego, co wyliczyłam powyżej) - także potencjalny spadek energii oraz może nawet dobry wstęp do depresji - zakładając stan długotrwały... Poza tym ze złością może być jak z balonikiem - przyjdzie moment, że coś całkiem błahego sprawi, że balonik pęknie. A wtedy może pojawić się agresja...

Warto ROZMAWIAĆ. Mówić o swoich emocjach. Ale mówić o SOBIE  - o swoich emocjach - a nie o tym kimś, z kim właśnie się konfrontujemy. Mówmy "jestem na ciebie wściekła, bo spodziewałam się czegoś innego" a nie "To twoja wina". Bo co to zmieni?? Jeśli nam da ulgę to tylko chwilowo, albo zacznie nas nakręcać jeszcze bardziej i znowu balonik zrobi BUM... :-(


"Boże użycz mi pogody ducha, abym zgodził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał, to co mogę zmieniać i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego"...

I nie dawaj mi proszę w tym momencie siły... Może tak na wszelki wypadek...


Zdjęcie: nyahmag.com

sobota, 12 lipca 2014

CIĘŻKI DZIEŃ, ale... cudowni ludzie są na tym świecie...

Przychodzą takie dni, że nie ma się siły na nic... W głowie chaos, a ciało zaczyna szwankować - przecież to głowa wszystkim rządzi, a jak szef nie działa tak jak trzeba, to tylko fantasta mógłby się spodziewać, że całą reszta będzie pracowała jak należy...

Przychodzą takie momenty, że "niewidzialna ręka" ciągnie nas do tak cudownych ludzi, którzy samą swoją obecnością - no dobrze - nie samą obecnością, ale też ciepłem, doświadczeniem, mądrością, życzliwością i uśmiechem dodają trochę siły i wiary w to, że może jednak będzie lepiej. Choć w danym momencie trudno w to uwierzyć. Ale dają NADZIEJĘ

Czasami są to osoby, z którymi można pomilczeć na wspólny temat. A wspólne milczenie też dużo daje. Jeśli czujemy dyskomfort w chwili ciszy - to nie to, bo będziemy próbowali znaleźć jakiś temat. Strasznie niewygodnie jest w takiej sytuacji - jak w przyciasnej spódniczce, w której usiłuję z gracją i elegancko usiąść, ale boje się, że rozporek za chwile poszerzy niewidoczne teraz horyzonty... Jeśli z kimś można milczeć na wspólny temat i czuć się z tym dobrze - to jest właśnie taki KTOŚ, ktoś wyjątkowy.

Niezależnie od tego czy są to osoby z którymi wspólnie milczymy, czy tacy, którzy w cudownie delikatny sposób odrywają nas od myśli codziennych - SZANUJMY I KOCHAJMY TAKICH LUDZI.

Na pewno masz w swoim otoczeniu takie osoby - a jeśli nie - może po prostu ich nie dostrzegasz?

***Pani Klaro, Panie Kazimierzu, Wolka, Maćku - dziękuję Wam bardzo ***

Zdj. archiwum własne

środa, 9 lipca 2014

MAPA MARZEŃ - od marzeń do planów i...

Moją pierwszą mapę marzeń zrobiłam ponad półtora roku temu. Pod czujnym okiem Grażyny Zmudziejewskiej, która ma niesamowitą intuicję w tej sferze. Od kilku lat sukcesywnie poszerza swoją wiedzę łącząc mapę marzeń jako narzędzie motywacyjne z astrologią, symboliką i feng shui. 

Niektórzy myślą, że przygotować mapę marzeń to szybki temat - jednak okazuje się, że i to powinno być odpowiednio przemyślane i rozplanowane. A do tego przeprowadzone w odpowiednim czasie:-)

Po wszelkich przygotowaniach i zrobieniu mapy (co nie ukrywam - oprócz radości marzenia pobudziło także kreatywność) MOJA pierwsza mapa marzeń zawisła na tablicy nad łóżkiem. Mój mąż wówczas powiedział, że kompletnie jej nie rozumie, bo przecież o co mi w tym chodzi? - pomyślałam sobie "To dobrze, bo to jest MOJA mapa - MOICH marzeń". One nie muszą być widoczne na pierwszy rzut oka - najważniejsze, że mapa jest czytelna dla mnie...

Minęły 2-3 tygodnie a zaczęło się "dziać". Przyszła taka chwila, że miałam ochotę zadzwonić do Grażki i powiedzieć jej "Zatrzymaj to, bo nie nadążam za tym wszystkim!!". Teraz jak o tym myślę, przypominam sobie co mi kiedyś powiedziała:

"Uważaj o czym marzysz, bo się będzie spełniać"

Po półtora roku - jestem w trakcie tworzenia drugiej mapy. Wyciągam wnioski z pierwszej, radzę się mojego Eksperta. I czekam, aż zacznie się dziać :-) Bo BĘDZIE SIĘ DZIAŁO :-)


poniedziałek, 7 lipca 2014

ZMIANA - cz. 1 mojej historii - ŚWIADOMOŚĆ...

Chyba dojrzałam wreszcie, żeby zacząć dzielić się historią moich osobistych ZMIAN, których dokonałam w swoim życiu. Tak naprawdę zmiana to nie jest czarodziejska różdżka, którą zrobisz "pyk" i już jest pięknie... Zmiana to PROCES, który jest rozciągnięty w czasie - zapewne dlatego, że każda zmiana - niezależnie od tego w jakiej sferze życia jej dokonasz - ma olbrzymi wpływ na pozostałe sfery, co przekłada się na żmudne układanie mocno rozsypanych puzzli własnego, osobistego JA.

Zawsze miałam w sobie takie dziwne poczucie, że stojąc w miejscu - cofam się. Życie, które prowadziłam było aktywne - zawsze coś się działo, niezależnie od tego, czy w życiu zawodowym, czy osobistym. A doba miała nadal 24 godziny, które nie były już nawet absolutnym minimum na to by "żyć" - tak - to mi dawało niesamowitą energię :-) Z kolei jak nic się nie działo - miałam wrażenie, że zaczyna się stagnacja, co z kolei zaczynało mnie bardzo "uwierać" - czułam to jako swoisty dyskomfort.

Rozpoczęłam naukę - dodatkowe studium, o którym myślałam już dużo, dużo wcześniej, ale zawsze kończyło się na tym, że nie było czasu a i z finansami tak różnie bywało. No więc ZACZĘŁAM. Znaczna część programu na studium oparta była na podstawach psychologii związanych z rozwojem osobistym. I wtedy właśnie rozpoczęła się MOJA DROGA :)

Z perspektywy czasu już teraz wiem, że podstawą do rozwoju i wdrażania zmian jest ŚWIADOMOŚĆ:

  • tego CO się ze mną (albo dookoła) dzieje
  • DLACZEGO się tak dzieje, a nie inaczej
  • jak się z tym CZUJĘ, a jak chciałabym się czuć
  • co musiałoby się stać, żebym się czuła tak dobrze, jak tego potrzebuję
  • co JA MOGĘ ZROBIĆ, żeby się czuć tak jak chcę
  • jakie mogą być EFEKTY (a trzeba rozważyć te pozytywne i ewentualne negatywne) tego, co mogłabym zrobić
To czego się nauczyłam i co jest dla mnie bardzo, ale to BARDZO cenne to:
  • NIE MA SYTUACJI BEZ WYJŚCIA - mimo czarnowidztwa, które czasami uprawiam. Jak znaleźć to wyjście? Nauczyłam się patrzeć na daną sytuację "z boku" - już sama świadomość, że istnieje taka opcja jak spojrzenie z innej strony - może podnosić na duchu. Tkwiąc pośród rozpaczy, depresji, załamania - przeżywamy silne emocje, a emocje potrafią czasami znacząco zniekształcać rzeczywistość i być tragicznym w skutkach doradcą. To nie jest tak, że w trudnym momencie zaczynam patrzeć na wszystko z boku - może Bruce Wszechmogący by tak potrafił, ale nie ja... Ale teraz wiem, że muszę tą ciężką chwilę przetrwać, a jak się uspokoję - spojrzę na wszystko z zupełnie innej perspektywy... Muszę dać sobie czas...
  • NIE JESTEM SAMA - były momenty, że trudno byłoby mi w to uwierzyć. Jak mam doła, to się czuje sama... Ale analizując wszystkie takie sytuacje, które mnie doświadczyły ZAWSZE JEST KTOŚ, kto wykaże choćby minimum zainteresowania naszą osobą - niezależnie od tego, czy jesteśmy na szczycie świata, czy depresji. Przydałoby się, żeby w tej drugiej sytuacji było więcej, ale stójmy na ziemi... Aha - UWAGA!!! UWAGA!!!! Unikamy osób, które nam mówią, co mamy zrobić... One nie będą za nas ponosić konsekwencji tych działań...
  • MAM PRAWO CZUĆ SIĘ SZCZĘŚLIWĄ - jak każdy zresztą. Tak długo zaniedbywałam to swoje niezbywalne prawo, że zapomniałam już o jego istnieniu... Na szczęście teraz już mam świadomość, że dopiero jak ja będę szczęśliwa - te osoby, które są dla mnie najważniejsze w życiu (I JA DLA NICH TEŻ - bo to w tej układance jest bardzo istotne) będą się czuć zdecydowanie lepiej. A wtedy mi znowu będzie lepiej. Oto mój wniosek: zadbanie o swoje poczucie szczęścia to takie perpetum mobile ;)
  • MAM PRAWO DO SAMOREALIZACJI - to element poczucia szczęścia. Źródłem niesamowitej samorealizacji może być pasja, może być praca - jeśli udaje się połączyć pracę z pasją to jest idealna sytuacja - robisz to co kochasz i jeszcze Ci za to płacą :) Ale samorealizacja to też drobniejsze przyjemności - coś co robisz, bo masz ochotę, coś co kiedyś było wielkim marzeniem - teraz już może zeszło na dalszy plan - ale udało się to zrealizować. Realizując się - dbam o siebie, więc... dorzucam sobie kolejny element do koszyczka "moje osobiste poczucie szczęścia"
  • Egoizm ma nie tylko negatywny wymiar - niektórzy coś takiego jak ZADBANIE O SIEBIE określiliby jako egoizm - szczególnie u pokolenia "wstecz" jest to bardzo popularne. Moja Mama jest na to doskonałym przykładem. Dba o wszystko i o wszystkich. ZAWSZE. Ale nigdy o siebie... I bardzo trudno jest jej zrozumieć, że musi zadbać o siebie, żeby mieć w perspektywie czasu siłę i możliwość dbania o innych. Przykład Matki Teresy z Kalkuty, która najpierw musiała pomyśleć o sobie, by później móc poświęcać się potrzebującym - wystarcza tylko na chwilę... A próba zadbania o Mamusię - jak na razie - bawi ją niemiłosiernie ;)
Od tego zaczęło się ogarnianie "mojego osobistego chaosu", czyli PROCES ZMIAN...


piątek, 4 lipca 2014

Droga do SUKCESU - czyli jak myślą i co robią ludzie zamożni...

W związku z tym, że (nie ukrywajmy) wyłączyłam myślenie robiąc coś w panelu administracyjnym bloga i skasowałam ostatni post, który - jak zawsze w takich sytuacjach - wydaje mi się, że zawierał naprawdę dużo fajnych informacji - postaram się te informacje przekazać raz jeszcze...

Otóż znalazłam 2 ciekawe artykuły wskazujące różnice w myśleniu i w działaniu pomiędzy osobami majętnymi (określmy to na "bogato" - bogaczami;-) oraz potocznie określanymi jako ubogie lub biedne. Wyciągając z tego to, co najcenniejsze napiszę Wam, jakim myśleniem charakteryzują się ludzie bogaci. Co myślą, co robią i jak robią. Jest to cenna wiedza, bo każdy z nas dąży do tego, by COŚ W ŻYCIU OSIĄGNĄĆ. Niezależnie czym to COŚ konkretnie jest. Ta wiedza może być w tym pomocna:-)

Statystycznie rzecz ujmując - pośród ludzi bogatych:
  • 62% skupia się na swoich CELACH każdego dnia
  • 81% codziennie ma LISTĘ ZADAŃ DO ZROBIENIA
  • 67% nie ogląda w ogóle TV, a jeśli ogląda to nie więcej jak 1 godzinę dziennie
  • 86% uwielbia CZYTAĆ - ale niekoniecznie dla rozrywki
  • 63% regularnie słucha AUDIOBOOK'ów
  • 81% poświęca się swojej PRACY do tego stopnia, że robią więcej niż można by od nich oczekiwać
  • 77% nie liczy na główną wygraną w jakiejkolwiek LOTERII
  • 62% dba o swój UŚMIECH - w przenośni i dosłownie :-)
  • 52% bogaczy wierzy, że to NAWYKI mają znaczący wpływ na ich życie
  • 87% nadal wierzy w tzw. "AMERCIAN DREAM"
  • 88% z nich ceni BUDOWANIE RELACJI z ludźmi, bo wiedzą, że to właśnie relacje pozwalają na rozwój zawodowy i osobisty
  • 68% uwielbia spotykać i POZNAWAĆ NOWYCH LUDZI
  • 90% wierzy, że to OD NICH zależy, jak potoczy się ich życie
  • 57% dba o KONDYCJĘ FIZYCZNĄ: uprawia sporty i odżywia się zdrowo
  • 75% uważa, że w osiągnięciu sukcesu KREATYWNOŚĆ jest ważniejsza od inteligencji
  • 85% z nich uwielbia swoją pracę - jest ona dla nich PASJĄ
  • także 85% wierzy, że ich ZDROWIE ma znaczący wkład w sukcesie, który odnoszą
  • 63% potwierdza, że PODEJMOWANIE RYZYKA jest istotne w drodze do sukcesu
Wobec powyższych ja już wiem co powinnam robić, żeby łatwiej piąć się "w górę" ;-) Co Ty z tego dla siebie wyniesiesz? Jestem ciekawa, czy zmobilizuje to Was do jakichś chociaż małych zmian w myśleniu i postępowaniu. Wasze komentarze w tym temacie są miele widziane - podzielcie się swoimi przemyśleniami w tym temacie:-)

Na podstawie artykułów z www.businessinsider.com i www.entrepreneur.com


wtorek, 1 lipca 2014

ZRÓB PAN COŚ - czyli dlaczego warto rozmawiać z Aniołami ;-)

Mój Anioł - Opiekun, Stróż i Przyjaciel, którego nie ma fizycznie, ale zawsze jest...

Wierzę w Anioły. I nie tylko dlatego, że "w coś wierzyć trzeba". Bo one ISTNIEJĄ. I zawsze są obok - może dlatego nie czuję się aż tak bardzo sama - tak często jak bym mogła.

Ale są takie momenty, że jestem na mojego Anioła zła - dałabym dużo, żeby mieć tą pewność, że zawsze pomoże, kiedy będę tego potrzebowała. Czasami mam jednak wrażenie, że gdzieś poszedł - na piwo, na imprezę, może na lekki shopping... A mnie zostawił samą - na tzw pastwę losu... I wtedy dzieją się rzeczy, których chciałabym uniknąć, albo o których chciałabym później zapomnieć...
Czy w takich momentach zostałam sama? Chyba nie - przecież Anioły zawsze czuwają... Może w takich właśnie momentach mój Anioł płacze - że musi pozwolić losowi mnie aż tak doświadczyć. Bo jestem uparta, głupia, dumna, ślepa - i nie wiem jeszcze jaka. I mój Anioł... Nie potrafi sobie ze mną poradzić? Więc ma w zanadrzu narzędzie "dyscyplinujące" - DOŚWIADCZENIE, które zaboli mnie tak, że może w końcu otworzę oczy i WYCIĄGNĘ Z NIEGO WNIOSKI. Takie, że Anioł nie będzie miał już przy mnie w podobnych sytuacjach tyle pracy - jemu też się urlop należy... A może to sprawka Szefa Aniołów, który nie może już patrzeć jak jego podopieczny dwoi się i troi a efektów brak?...

Nie raz doświadczyłam obecności Mojego Anioła. Ale są takie momenty, których nie zapomnę i będę o nich pamiętać do końca życia. I dziękować za to, że BYŁ.

Kiedyś jadąc z Gdańska z pewnym Sceptykiem (który czasami też jest Moim Aniołem, bo czuwa nade mną dokładnie jak one, ale FIZYCZNIE JEST) - rozmawialiśmy właśnie o tych Cudownych Stworzeniach, bez których nie widzę życia. Ale jak tu rozmawiać, kiedy słyszysz "Ale gdzie jest ten Twój Anioł? Siedzi obok ciebie, czy na tylnym siedzeniu? A jak teraz gwałtownie zahamuję albo skręcę, żeby uderzyć w drzewo - to jak on ci pomoże? Olka, no proszę..." No i jak to wytłumaczyć? Poddałam się...
2 tygodnie później jechaliśmy z tego samego Gdańska ;-) z tą tylko różnicą, że dwoma samochodami. Sceptyk jechał przede mną. Na wysokości Rotmanki wyprzedził nas tir z naczepą załadowany do granic możliwości drewnem - jechał teraz bezpośrednio przed nami. Nagle zobaczyłam, że Sceptykowi pękła opona i zaczął zjeżdżać na pobocze. Nasz samochód skierowaliśmy w tym samym kierunku - pewnie będzie potrzebował pomocy... Nagle zaczęły się dziać rzeczy dziwne - zaczęły pękać opony w innych samochodach. Nie tylko po naszej stronie trasy, ale także po przeciwnej. Zrobiło się zamieszanie, samochody się zatrzymują, wszyscy szukają odpowiedzi na to, co się stało. Jak się zatrzymaliśmy - mimochodem odwróciłam się i spojrzałam do przodu - w kierunku w którym podróżowaliśmy. To co zobaczyłam, spowodowało, że poczułam drżenie w całym ciele. Tir z drewnem zaczął "tańczyć" na wszystkich możliwych pasach autostrady. Mimo znacznej prędkości, jaką ciężarówka jechała, naczepa się wypięła i zaczęła realizować swoją osobistą "podróż", po czym z olbrzymią siłą przewróciła się. Ta naczepa za którą jechaliśmy... Sceptyk się do tego nie przyzna, ale od momentu jak stał wtedy na drodze z niedowierzaniem i przerażeniem trzymając się za głowę - już nie jest takim sceptykiem w kwestii Aniołów...

Często rozmawiam z moim Aniołem. Tyle mu zawdzięczam, a wiem, że to ciągle nie koniec jego pracy nade mną:-) Od czasu "przygody" na Rotmance zaczęłam czasami rozmawiać też z Aniołami Sceptyków i Nieświadomych - oni też ich potrzebują. Nawet samego poczucia, że one są i czuwają. Może jak dobrze pogadam ;-) Anioły się bardziej uaktywnią i pokażą wyraźniej, że są:-)

Dzisiaj usłyszałam, że Aniołami są zawsze faceci. Zgadnijcie od kogo? ;-) Otóż panowie szanowni. Zachęcam do "wygooglania" sobie hasła "anioł" i przejrzenie grafik :-) Mówi się Anioł, bo ANIELICA brzmi trochę dziwnie... ;-)

A na koniec jeszcze postu, który miał być krótki...

***Drogie Anioły - czuwajcie proszę, bo potrzebuję czuć Waszą obecność. Dziękuję, że jesteście***