niedziela, 7 grudnia 2014

Krok do przodu czy osobisty lot w kosmos?...

Z perspektywy czasu stwierdzam, że czasami dokonanie zmiany w życiu - dla mnie jest szansą na lepsze jutro, a dla innych może oznaczać ni mniej ni więcej - lot w kosmos...

Każdy ma swoje problemy, swoje bolączki, rzeczy które są odbierane jako "niefajne". Czy trzeba w takim stanie rzeczy żyć? Przecież nie ma na świecie ludzi, którym taka smutna rzeczywistość odpowiada. A jednak okazuje się, że jednak tkwi się w tej samej sytuacji długo, długo, a czasami do końca życia. Niezbyt to pozytywne i uskrzydlające...

Rzeczywistość w której istniejemy - mimo, że jest daleka od tej jakiej pragniemy - więcej - czasami nie ma z nią nic wspólnego - jest NASZA. Zawsze w głębi serca to co moje jest dla mnie ważne i cenne. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że to co nawet boli: emocje, sytuacje, doświadczenia są nam ZNANE. Jeśli mieć wroga, to dobrze go znać, prawda? Wobec tego - nawet mając świadomość tego, jak żyjemy, czego doświadczamy, co czujemy - nie jest to nic nieznanego - wiemy jak jest, wiemy jak być może i wiemy, co z tego może wyniknąć. Mamy WIEDZĘ, więc paradoksalnie czujemy się w głębi serca komfortowo.... No właśnie - taki sobie paradoks. 
Wobec tego dokonując zmiany - burzymy nasze poczucie wewnętrznego bezpieczeństwa - wychodzimy poza strefę ulubionego komfortu - wchodzimy w sferę niewiadomych doświadczeń - może to faktycznie jak lot w kosmos - nie wiemy co nas tam czeka i mamy świadomość, że to, co dalej się z nami dziać będzie, to zależy głównie od nas, sami ponosimy za to odpowiedzialność z nikim się nią nie dzieląc. I w głębi serca mamy strach, czy sobie z tym poradzimy... Może niepotrzebnie, bo jeśli wiemy, że nie mamy już nic do stracenia - wiemy, że musimy iść do przodu? 

Po co zmiany w życiu? Z mojej perspektywy - żeby żyć lepiej, żeby mieć świadomość, że zrobiłam wszystko co mogłam, aby jakość mojego życia poszła w górę i żeby promieniowała na moich najbliższych. Przecież mając poczucie spełnienia, wewnętrznej radości i szczęścia - łatwiej jest być lepszym człowiekiem - spełniać siebie i pomagać w tym samym innym - pokazywać im, że MOŻNA
Dla odmiany - nie dokonując zmian, które mogłyby polepszyć nasze życie - skazujemy się na depresje, marazm, brak marzeń, brak celu, życie z dnia na dzień, codzienne budzenie się bez entuzjazmu i chodzenie spać z nadzieją, że sen będzie trwać (niemal) wiecznie... 

Oczywiście, że zmiana to nie tylko przyjemne doświadczenia i emocje - gdyby tak było - wszyscy żylibyśmy w towarzystwie jednej wielkiej zmiany. Zmiana to też koszty. Warto więc pamiętać o tym, że żeby żeby powstać, trzeba najpierw upaść, żeby posprzątać, trzeba wcześniej zrobić bałagan i żeby docenić to co osiągamy - musimy ponieść jakieś koszty. Niemniej jednak - rozważając koszty zmiany - pamiętajmy o tym, że szklanka zawsze jest do połowy pełna, czyli że ze wszystkiego można wyciągnąć coś pozytywnego dla siebie. I TAK WŁASNIE JEST!

Brak zmian, których jednak by się bardzo pragnęło - zawsze można doskonale wytłumaczyć. Zawsze są dostępne usprawiedliwienia, które można wyciągać z rękawa, przecież życie toczy się własnym torem, a nam się wydaje, że nie mamy na to żadnego wpływu. Tylko PO CO tak myśleć? Czy to spowoduje, że nasze życie rozkwitnie? 

***Nie możesz kontrolować kierunku wiatru, który wieje - 
na to nie masz wpływu, 
ale zawsze możesz mieć wpływ na to jak ustawisz żagle 
i w jakim kierunku popłyniesz***



Zdjęcie: pixabay.com

poniedziałek, 20 października 2014

Ludzie, osobowości, ZMIANA - co jest prawdą a co nie??...

Uwielbiam ludzi. Za to że są i za to że są tak kolorowi. 
Wydawać się może, że niektórzy są do siebie podobni, ale jednak mimo tych wielu podobieństw, aury ich osobowości przybierają zupełnie inne odcienie. Więc mimo, że jest między ludźmi tyle wspólnego, są od siebie tak różni.

Osobowość, czyli to jacy jesteśmy: w jaki sposób odbieramy ludzi, wydarzenia, w jaki sposób patrzymy na świat, w jaki sposób czujemy, jak się zachowujemy, w jaki sposób działamy. Kształtuje się ona przez całe życie. Na jej istnienie i formę od samego urodzenia mają wpływ: najbliżsi, środowisko w którym się żyje, ludzie, którzy nas otaczają i to czego doświadczamy w różnych obszarach życia. Każdy z tych czynników sukcesywnie dodaje cegiełkę po cegiełce w budowli jaką jest nasza osobowość. Przez całe życie.

To co mnie nieustannie zadziwia to to, że jedna osoba może być tak różna w zależności od kontekstu i sytuacji, w jakiej się znajduje: z jednej strony w pracy pan dyrektor, przy którym wszyscy muszą stać na baczność, boją się go i jego bezkompromisowego podejścia do tematu, zarządzający twardą ręką, z drugiej zaś w domu czuły tatuś rozpieszczający bezkarnie dzieci i posłuszny swojej żonie misiak, tudzież w wersji bardziej hardcorowej: "pantofel". Innym przykładem może być kobieta, która w pracy jest uosobieniem optymizmu, cierpliwości i wzorem profesjonalizmu, ale gdy już zostanie zdenerwowana - wychodzi z niej paskudna, bezwzględna bestia...

Patrząc na to w jaki sposób ludzie zmieniają się pod wpływem doświadczeń i innych ludzi stwierdzam, że słowa "ludzie się nie zmieniają" albo nawet "nie jestem w stanie się zmienić" można między bajki włożyć. 
Oczywiście, że pewnych doświadczeń z głowy nie wykasujemy, pewnych rzeczy, które zaistniały - nie zmienimy, ale nadal możemy się zmieniać. Trzeba tylko:
1. Chcieć i dać sobie tą szansę
2. Pracować nad sobą
3. Mieć wokół siebie osoby, które wspierają, albo ich sama obecność daje nam rzeczywiste i stałe wsparcie w zmianie na lepsze
4. Być w środowisku, które akceptuje taką zmianę i to, że każdy ma prawo do kreowania własnego, osobistego poczucia spełnienia.


Czasami duży problem leży w środowisku i w ludziach będących dookoła, którzy pochodzą do życia roszczeniowo nie zważając na to, że każdy ma prawo czuć się dobrze. Szansą na odnalezienie siebie jest wyrwanie się z takiego otoczenia, które jak ruchome paski wciąga i dusi. W przenośni i dosłownie...


czwartek, 2 października 2014

Dzień Anioła Stróża...


Dziś Zadzwoniła do mnie moja Ewka - od słowa do słowa i powiedziała mi: "Wiesz, a dziś jest dzień Anioła Stróża"...

Więc dziś - bardziej wyjątkowo niż na codzień - wysyłam podziękowania do moich Aniołów Stróżów. Do tych, którzy czuwają nade mną z góry i których obecność czuję, tych, którzy są blisko i o mnie dbają, a także tych, których fizycznie obok mnie nie ma, ale wiem, że są, myślami mnie ogrzewają, kiedy jest zimno i wspierają, kiedy tego potrzebuję.

Dziękuję za te Kochane Istoty, które mają tyle siły, żeby mnie "ogarnąć" i tyle cierpliwości, żeby mnie nie zamienić na grupę 15 przedszkolaków z ADHD.

***Dziękuję za miłość, i mam nadzieję, że dobro, które od Was dostaję - będę w stanie z procentem przekazywać dalej...***

Zdj. tapeciarnia.pl

sobota, 13 września 2014

POLKI WISZA, czyli o komunikatach i ich interpretacji....

Kiedyś - było to pod koniec roku 2001 - pamięta, bo było to po zamachu terrorystycznym na WTC w NY - wyjechałam na kilka dni do Niemiec. Wszyscy ciągle jeszcze byli mocno poruszeni tym, co się stało w USA, ciągle zamachy te były tematem rozmów. Oczywiście za każdym razem jak wyjeżdżałam zagranicę moja Mama żegnała mnie tak, jakbyśmy się miały nigdy więcej nie zobaczyć. Reszta rodziny nie była tak przewrażliwiona - na szczęście dla mnie i ku oburzeniu Mamy ;-)
Niemnie jednak jej emocja zawsze w pewnym stopniu udzielały się mi. Taki lekki niepokój, niepewność, takie lekkie zachwianie mojego poczucia bezpieczeństwa...
Pewnego ranka o godzinie szóstej wyrwał mnie nagle ze snu dźwięk przychodzącego SMSa. O szóstej rano? Coś musiało się stać... Szybko chwyciłam za telefon i odczytałam wiadomość: "POLKI WISZA... TRAGEDIA..."

Wiadomość ta spowodowała u mnie prawie zawał serca - tym bardziej, że zostałam dopiero co wyrwana z głębokiego snu....

Oczywiście, że żadne Polki nie zostały powieszone. Ale półki tak... i do tego krzywo...

Historia ta przypomina jak bardzo stan emocjonalny wpływa na odbiór komunikatów przekazywanych przez innych, jak emocje kierują procesem interpretacji tego co słyszymy...


Photo: tapeciarnia.pl

sobota, 6 września 2014

GDZIE JA JESTEM?,... Czyli o kreowaniu rzeczywistości...


Pewnie to znasz...

Dopadają mnie takie dni. Mogłabym cały dzień spać, albo leżeć w łóżku i patrzeć w jeden punkt. Nie chce mi się wtedy nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Wiadomości na które czekam nie przychodzą - skrzynka mailowa pusta, telefon milczy. Staram się czymś zająć i na staraniu się kończy. Jednak kładę się do łóżka. Ciekawa książka leży obok, ale nawet nie chce mi się jej wziąć do rąk. Żeby włączyć film, trzeba reanimować ciało i przemieścić się kilka metrów, co okazuje się zbyt dużym wyzwaniem. Płakać nie mam siły, wściekać się też. Może poużalam się nad sobą. OK, to pobudza w końcu kanaliki łzowe. Cytując nie pamiętam kogo "spuszczam w ten sposób ciśnienie". I już czuję, jak przychodzi fala za falą słabość, żal, beznadzieja i złość na siebie, bo przecież jestem beznadziejna, głupia i do tego brzydka i gruba. Poprzestając chwilowo na tym jednak ruszam tyłek, bo poczułam że żołądek zaczął się buntować (on też przeciwko mnie?!) i mocno przyssał się do kręgosłupa... Zakładam buty, bluzę - najlepiej z kapturem i wychodzę po zmroku do sklepu po ulubione lody koktailowe - pudełko pojemności 0,5 litra. Pół litra - chyba nie jest ze mną tak źle, bo mógł być litr... Otóż nie - moje ulubione lody w najbliższym sklepie są tylko w takich pudełkach. Ale zawsze mogę kupić dwa...

Moja RZECZYWISTOŚĆ. Dziś jest taka, wczoraj była zupełnie inna, jutro pewnie też mnie zaskoczy.

SAMA KREUJĘ SWOJĄ RZECZYWISTOŚĆ - ogarnia mnie czarnowidztwo, przecież jestem tak beznadziejna, wręcz powiedziałabym żałosna. Nic mi się nie udaje w życiu - NIC!!! 
Robię to na podstawie tego, co dzieje się dziś, wczoraj - w te dni, kiedy jest źle. Nie mam siły a może i ochoty (bo w tym momencie tak jest wygodniej) sięgnąć po to, co było dobre, co mi się udało - żeby ustawić to jako przeciwwagę do negatywnych odczuć...

A rzeczywistość można kreować inaczej - budując ją na tym co było najlepsze - na cudownych uczuciach, miłych emocjach, fantastycznych wydarzeniach, odniesionych sukcesach, pozytywnych doświadczeniach. W ciężkich momentach jest to potężne wyzwanie...

PODEJMIESZ TO WYZWANIE? Kto ma to zrobić jak nie TY? :-)


niedziela, 31 sierpnia 2014

NIEZALEŻNOŚĆ - dobra ona czy zła?...


NIEZALEŻNOŚĆ - bardzo modne obecnie słowo, oraz to co cenię bardzo, bardzo, BARDZO. Coś, bez czego nie wyobrażam sobie swojego życia, mimo że mam świadomość, iż czasami poczucie mojej własnej niezależności jest tylko iluzją, bo nawet jak mam wrażenie, że niezależna jestem - może to być tylko wyobrażenie współtworzone przez innych, którzy mniej lub bardziej świadomie wpływają na moje życie - niestety? A może i stety?... Więc jak określić to, co dla mnie jest TYM WŁAŚNIE CZEGO PRAGNĘ?

Co mi daje poczucie "niezależności" (chyba już zawsze tego słowa powinnam używać z cudzysłowiem)? To jest dobre pytanie... Z jednej strony jest chęć granicząca z histeryczną potrzebą bycia w pełni samodzielną, a z drugiej strony rozpaczliwa potrzeba bycia "zaopiekowaną". Zawiła kobieca logika, a może i jej brak... No bo JAK?

NIEZALEŻNOŚĆ FINANSOWA - cenna? Pewnie i tak, jak każda z nich niejako. Teoretycznie, kiedy nie ma ograniczeń finansowych - można wszystko. Można wszystko - kupić... Czy wszystko? Wątpliwe - nie można kupić przecież uczucia... Brak niezależności finansowej boli. Boli dumę i godność jeśli się takowe posiada. Ale może też być wyrafinowanym sposobem na życie... Zależność finansowa pewnie jest łatwiejsza do przełknięcia w przypadku, kiedy jest tymczasowym bezwarunkowym wsparciem. Tylko ile osób wokół nas jest w stanie wesprzeć nas finansowo nie oczekując niczego w zamian? Niczego więcej poza przeświadczeniem, że "Jak ja będę w potrzebie - wtedy jak będziesz mógł - ty mi pomożesz"...

NIEZALEŻNOŚĆ EMOCJONALNA - nie być zależnym od uczuć, od emocji - to smutek, to samotność. I to niemożliwe. Można być twardym, nieugiętym, bezlitosnym - pytanie - Czy na pewno? Może jednak jest to maska, która skrzętnie przykrywa głębokie rany? Może to strach, przed pokazaniem swojego prawdziwego JA? Nie można przecież być kompletnie niezależnym od uczuć i emocji. Można próbować się uniezależnić od pewnych emocji, ale czy warto? Chciałabym się uniezależnić od negatywnych emocji - umieć tak do końca się od nich odciąć, nie dawać się wkręcać w spirale negatywnych odczuć i pozwolić się ponosić tylko temu, co daje poczucie ciepła w sercu... To byłoby piękne, ale jak zawsze jest ALE... Czyż nie istnieje ryzyko, że mój instynkt samozachowawczy zostałby uśpiony?... A co potem?....

NIEZALEŻNOŚĆ FIZYCZNA - w pędzie życia chyba tego w ogóle nie doceniamy. Czasami widząc chore i/lub niepełnosprawne dzieci zatrzymujemy się z refleksją i podziękowaniem Bogu, że nasze dzieci są zdrowe. Nie doceniamy tego, że możemy się sprawnie poruszać, że bez problemu ugotujemy obiad, że pobiegniemy szybko po zakupy jeśli jest taka potrzeba. Jeździmy na rowerze, wyskakujemy z tramwaju, skaczemy na bungy. I zdarza się, że przychodzi taki moment, że ciało zawiedzie, czego później musimy ponosić konsekwencje. Niezależność fizyczna znika w pewnym stopniu i niestety jesteśmy zdani na innych, bo sami nie jesteśmy w stanie nawet drzwi otworzyć...

Ostatnio usłyszałam słowa, które dały mi dużo do myślenia: "Masz nóżki i rączki energetycznie powiązane - jak marionetka, tak na sznureczkach". Efekty są teraz widoczne w postaci znacznego uzależnienia. Fizycznego, bolesnego - także "mentalnie". Czyli moja niezależność istnieje już tylko w teorii. Teraz jej braku doświadczam... Nie jest to coś czego potrzebuję, czego pragnę, czego chce? I pojawia się następny podsunięty temat do przemyśleń: "Może dlatego ludzie łączą się w pary?...."

Zdjęcie z indulgy.com

piątek, 29 sierpnia 2014

KSIĘCIUNIO, czyli czy warto wierzyć w bajki...



  • Jeśli szukasz to odpowiedzi na pytanie: "Czy wierzyć w bajki?" - nie znajdziesz jej tutaj. Konsultacja z lekarzem lub farmaceutą też zapewne nie pomoże Ci jej znaleźć...
  • Jeśli jesteś facetem - nie czytaj tego tekstu. OK wiem, że przeanalizujesz go dokładnie, więc oświadczam: to nie jest tekst o Tobie - Ty na pewno jesteś inny :)
  • Jeśli jesteś facetem i NAPRAWDĘ nie znajdujesz żadnych elementów wspólnych z opisanymi egzemplarzami - już Cię lubię i może nawet masz już swojego chłopaka ;-) TO ŻART OCZYWIŚCIE!! :-)
  • Jeśli jesteś kobietą i to czytasz - są dwie opcje: albo jesteś zołzą, czarownicą tudzież inną niewdzięczną i wyemancypowaną małpą albo trafiłaś tu przez przypadek, ponieważ Twój facet jest idealny. W takiej sytuacji cieszę się bardzo i życzę Ci z całego serca, abyś nigdy nie wspominała tego tekstu wyżalając się poduszce...
  • Uprzedzając pytania, które się pojawią - odpowiadam:
    • TAK, za jakiś czas napiszę z podobnej perspektywy o kobietach. 
    • NIE, nie jestem klonem pani Hanny Bakuły chociaż ostatnio miałam okazję być na spotkaniu promującym jej książki i słuchanie jej dało mi ogrom przyjemności i radości, że jeśli ja jestem normalna inaczej - nie jestem w tym sama ;)
    • TAK, nie mam nic przeciw związkom homoseksualnym, mimo że moja orientacja na to nie musi wskazywać (i mimo tego, co czasami mówię)
    • NIE, spisane refleksje nie mają nic wspólnego ze spożyciem alkoholu tudzież innych używek powodujących, że mówi się to, co zwykle wypadałoby przemilczeć
    • TAK, określenie "księciunio" jest ewidentnie złośliwe. Księciunio to jest to, co czasami pozostaje z księcia, który na białym rumaku zdobywał swoją księżniczkę
    • NIE, nie nazwałabym się feministką - wbrew pozorom szanuję mężczyzn i wierzę w to, że (mimo wrażenia jakie możecie odnieść) kobieta i mężczyzna mogą żyć w ścisłej symbiozie

Tekst ten jest (zdecydowanie niepełną) refleksją z tzw "zlotów czarownic", czyli babskich wieczorów, na których zwykle wcześniej czy później zaczyna królować temat "facet" / "idealny facet" / "książę z bajki" vel KSIĘCIUNIO. To niesamowite jaka typologia faceta mogłaby się z tego wyłonić - a najciekawsze jest to, że im więcej spotkań i historii (niekoniecznie - a może i na szczęście - własnych) - tym więcej można by pisać i mocniej typologię poszerzać. Obawiam się, że szybko zacznę czuć niedosyt...

A wszystko zaczyna się od księcia, który na swoim cudownym rumaku zdobywa serce księżniczki, bądź faceta, który do tego miana aspiruje - dobrowolnie lub nie... Czasami tylko po to, żeby ją zdobyć.  Wszystko byłoby prostsze, gdyby nie kobiety - bo to właśnie my, kobiety najbardziej rozczytujemy się w bajkach, romansach Barbary Cartland tudzież opowieściach o tajemniczym i ekscytującym Grey'u i chciałybyśmy ich scenariusze wdrożyć we własne życie. A kiedy oczekujemy na tego jedynego, wymarzonego - zjawia się - jak się okazuje później... jeździec apokalipsy...
Tak - to jest tekst właśnie o jeźdźcach apokalipsy, którzy przybywają jako - na pozór - wymarzeni faceci... :)

Kim jest tytułowy Księciunio? To osoba, która opanowała sztukę manipulacji w stopniu różnym;) Ale kreatywnością w dążeniu do celu wznosi się na wyżyny. Zapewne określenie egoisty mogłoby zostać przez niektórych zanegowane, wobec czego ujmę to inaczej - osoba, która wie więcej o potrzebach kobiet i  te "ukryte" potrzeby skrupulatnie realizuje - nie bez przyjemności, tudzież (przy okazji) realizacji swoich własnych...

  • KSIĘCIUNIO JAK MARZENIE, odmiana "you're my love" - nawiązuje kontakt na FB. Jego zdjęcie zapiera dech w piersiach niemal każdej kobiety. Pisze, że widział cie 3 miesiące temu na rynku w mieście w którym mieszkasz - przejeżdżał tam tylko, zobaczył Cię przelotnie. Ale okazało się, że nie potrafi Twojego widoku wymazać z pamięci i postanowił Cię znaleźć. Przez 3 miesiące niemal szukał Ciebie na zdjęciach na FB. I w końcu jesteś. Przez całe tygodnie buduje napięcie wrzucając na Twoją tablicę wpisy typu "Dobranoc moja Księżniczko" czy zdjęcia kwiatów z adnotacją "Twój urok przyćmiewa piękno najcudowniejszych kwiatów". W sumie mógłby takie teksty pocisnąć w ciągu 2 dni i przystąpić do "ataku", ale on jest wyrafinowany;) Przez dalsze tygodnie opowiada o tym, jaki jest samotny (oczywiście młody i bez zobowiązań), jak to trudno o wartościową dziewczynę... Szczególnie kiedy tak wiele czasu poświęca rozwojowi własnej firmy. Często musi podróżować służbowo, co nie sprzyja związkowi, przez co nie ma z kim spędzać wieczorów w jacuzzi, które ma zainstalowane w sypialni, ani z kim jeździć na wakacje do willi rodziców w Hiszpanii. Historyjka naprawdę banalna, choć kiedy jest ona sukcesywnie tkana nitka po nitce przez 6-8 miesięcy, żeby dopiero po tym czasie zaproponować dziewczynie spotkanie - można popaść w lekką paranoję i zachwycić się Księciuniem i "życiową szansą"...
  • KSIĘCIUNIO JAK MARZENIE, odmiana "nieszczęśliwy" - właściciel prężnie prosperującej firmy, przystojny, czarujący, niemal hipnotyzujący nieprzyzwoicie głębokim spojrzeniem - szczególnie w te miejsca, które kobieta akurat mocno chce wyeksponować. Zaprasza Cię na kolację do drogiej restauracji - najlepiej przy hotelu w którym Ty lub on akurat stacjonuje, bo przecież mieszkacie prawie 500km od siebie. Opowiada o żonie, która z nim od 2 lat nie sypia, o tym jak sobie to rekompensuje kupując co jakiś czas nową "zabaweczkę" (sportowe auto), lub samotnie wybierając się na Bora Bora, żeby zaczerpnąć trochę energii i odpoczynku. Po kolacji bezpardonowo zaprasza Cię do swojego pokoju hotelowego na sex - bo przecież też tego chcesz, albo swoją wypasioną furą odwozi Cię do hotelu, odprowadza pod drzwi pokoju i już wie, że jeszcze ma Ci tyle do opowiedzenia, ale to przecież nie na korytarzu...
  • KSIĘCIUNIO CZARUŚ - czarujący i urzekający, romantyczny i idealny, nieprzewidywalny i szalony. Może mieszkać w zadłużonej kawalerce - o czym Ci bez ogródek powie - ale kupi Cię serenadą "I will always love you" zaśpiewaną pod oknem w taki sposób, że sąsiadki będą na Ciebie z zazdrością patrzeć, a osiedlowe "poduszkowce" będą miały baczne oko na zdezelowane auto amanta (i Twoje okna), kiedy on się będzie Cię odwiedzał. Księciunio będzie wpadał po Ciebie niespodziewanie do pracy, żeby zabrać Cię do wesołego miasteczka i na lody, będzie zabierał Cię natychmiast w podróż kiedy powiesz "Chciałabym być teraz na molo w Sopocie", oraz w środku nocy nagle przywiezie Ci wielki bukiet białych róż, bo na koniec 3 godzinnej rozmowy telefonicznej wyczuje, że jest Ci smutno. A później - jak już zaczniesz czuć, że to "ten" okaże się, że wróci chyba do dziewczyny, która go zostawiła kilka tygodni temu... ;-)
  • KSIĘCIUNIO MAGIK - jego domeną jest pojawianie się w Twoim życiu i znikanie. Obecność jego jest równie przewidywalna jak sztuczki Davida Copperfielda - wiesz, że będzie, ale nie wiesz do końca co i w którym momencie. Swoją zabawę potrafi kontynuować bardzo długo. Radiowym głosem, wyglądem który można porównać do G. Clooney'a, inteligencją i elokwencją w niemal każdym temacie - oczaruje Cię do tego stopnia, że nie odważysz się nawet wykazać niezadowolenia z faktu czekania w takiej niepewności na jego pojawienie się. A czarować potrafi... Przez cały czas będzie karmił swoje ego Twoim zauroczeniem opowiadając o tym, co mu się w międzyczasie zdarzyło i jak świetnie sobie z tym poradził, o tym jak tęskni za Tobą i jak to robi wszystko, żeby nareszcie z Tobą być. Po drodze na spotkanie z Tobą na które "tak czekał" - spotka się z jedną ze swoich przyjaciółek, żeby przy okazji zjeść z nią szybką kolację. Jeśli w jakikolwiek sposób okażesz "niezrozumienie" dla tego co robi, albo czego od Ciebie oczekuje - spodziewaj się, że odwróci sytuację w taki sposób, żebyś Ty poczuła się winna, obrazi się i... znowu zniknie... A w międzyczasie - Bóg jeden wie iloma królewnami się zajmuje.
  • KSIĘCIUNIO SIEROTKA - pojawi się w Twoim życiu jako osoba pokrzywdzona przez los: zniszczony psychicznie przez podłych ludzi, oszukany, osamotniony, na skraju załamania nerwowego. Historia jego egzystencji sprawi, że zaczniesz myśleć o napisaniu książki o tym, jacy ludzie potrafią być żli i jak mogą zniszczyć dobrego i uczciwego człowieka. Takiego, który ma olbrzymią wiedzę (jak się później okaże - tylko teoretyczną), ogromne ambicję i ufność, że los mu jego nieszczęścia wynagrodzi. Poczujesz potrzebę zaopiekowania się tym facetem, wspierania go - zarówno psychicznie jak i finansowo. A on będzie Cię za to szanował i kochał - najmocniej jak potrafi. W waszym związku każde z Was będzie robiło to, co potrafi najlepiej - ty będziesz się nim opiekować, zarabiać, wspierać go w próbach realizacji ambitnych planów, których nikt nie zrozumie i nikt nie doceni, będziesz wychowywać (potencjalne) dzieci i zajmować się domem, będziesz dbać, by Księciunio realizował pasje i zadbasz o jego odpoczynek. A on będzie Cię kochać...
  • KSIĘCIUNIO POTRZEBUJĄCY - on też jest miłośnikiem kobiet i tego nie ukrywa. Piękny, zadbany - umówi się z Tobą na piątek wieczorem. Przyjedziesz 40 minut wcześniej i okaże się, że u niego jest koleżanka - w sumie dziewczyna jego przyjaciela. Niestety właśnie dziś się ze swoim chłopakiem pokłóciła i zapłakana przybiegła do Twojego Księciunia szukając wsparcia i gorącego prysznica, bo była ubłocona. Ale zaraz wyjdzie z łazienki, Księciunio już ją uspokoił i za chwilę odwiezie do domu, a potem wieczór będzie Wasz... Kupiłaś tą historię, bo wiesz, jaki on jest wyrozumiały, jak potrafi wysłuchać i doradzić. Ale następnego dnia, kiedy okazuje się, że do Twojego Księciunia przyjeżdża na rowerze z miasta oddalonego o 50km dziewczę ze soplami na włosach, bo na dworze jest stopni minus osiemnaście - zaczynasz się zastanawiać z jaką częstotliwością Twój oblubieniec przyjmuje gości i ile takich wizyt jest w stanie zrealizować podczas jednego weekendu...

Kończąc jednego Księciunia pojawia mi się następny do opisania. Ale ile można? Co bardziej poukładanym facetom pewnie włos się zjeżył na głowie, a historii, które można by opowiadać jest wiele...

Te bajki złośliwie lekko podkolorowałam. Ale niektóre z nich były usnute w taki sposób, że nie jedna osoba dała by się w takową wkręcić. Czy kobiety są naiwne? Nie - mają w sobie dużą wiarę w ludzi. A to nie musi być naiwność. ALE...

Oprócz Księciuniów - są również niezłe Princeski.... Ale to już temat na osobny post.... :)

Znaleziono na equestrianbitch.tumblr.com

czwartek, 21 sierpnia 2014

HOUSTON MAMY PROBLEM, czyli terapeutyczne wsparcie w skrajnych stanach emocjonalnych...


Szlag mnie jasny trafia - przepraszam, ale to i tak jest znacznie złagodzona wersja tego co czuję - jak słyszę "To wstyd iść na terapię"... Albo jeszcze lepiej "Sam sobie poradzę - pracuję nad sobą". Nie przypadkowo w tym drugim stwierdzeniu użyłam rodzaju męskiego - mam wrażenie, że dylemat ten (oczywiście NIE MĘSKI, ale wg panów ewidentnie babski) związany jest jednak głównie z facetami.

No tak - co za wstyd!!! Silny facet! Co? Na terapię? Przecież jego siła pozwala poradzić sobie ze wszystkim! Duże problemy go nie rozłożą na łopatki, to jak - Z SAMYM SOBĄ SOBIE NIE DA RADY??

Jak to jest możliwe, że ludzie szkolą się, doszkalają - bardzo sobie nawet to chwalą, dążą do różnych form rozwoju, ale terapia okazuje się czymś, na co nie powinni sobie pozwolić, bo wstyd?... Mimo, że terapia jest - podobnie jak szkolenia - formą pracy nad sobą. Tylko w innym zakresie.

Czasami rozglądając się dookoła stwierdzam, że chyba jednak wielu osobom przydałoby się wsparcie terapeutyczne. Mnóstwo ludzi jest niestabilnych emocjonalnie - określiłabym, że w dokuczliwym dla innych stopniu - nie potrafią sobie z emocjami radzić, a może to być bardzo bolesne - nie tylko dla osoby, która zmaga się z tego typu problemem, ale także dla najbliższego otoczenia. Co więcej - może także negatywnie wpływać na najbliższych i z czasem powodować u nich również różnego rodzaju zaburzenia...

Być osobą emocjonalną - fajna rzecz. Szczególnie zakładając przeżywanie pozytywnych emocji. Jednak kiedy w grę wchodzą emocje negatywne - ich nasilenie może nas przerastać. A u podstaw tego zwykle leży LĘK. Najczęściej nieuświadomiony - ukryty gdzieś głęboko - od lat wychylający się ze swojej kryjówki na chwilę, w sprzyjających ku temu okolicznościach - żeby z jednej strony zaznaczyć swoją obecność, ale z drugiej - zmylić przeciwnika i skierować naszą uwagę na zupełnie inny trop, który wydaje się bardziej "oczywisty". I oczywiście często leżący po stronie zupełnie kogoś innego!!
Kiedy to z czym się w rzeczywistości i jawnie zmagamy jest lęk - może łatwiej jest pracować nad nim samemu, bo jeśli wiesz, co Ci dolega - możesz dojść do tego, jak sobie pomóc. Gorzej jednak jest, kiedy lęk jest ukryty, a ujawnia się w postaci skrajnie nasilonej złości, nienawiści, chorej zazdrości czy przybiera formę agresji (niezależnie od tego czy jest to agresja psychiczna, czy fizyczna).

Nie jestem terapeutką, nie jestem psychologiem (mimo, że co niektórzy tak mnie określają - mniej lub bardziej złośliwie;-), ale życie z brakiem stabilności emocjonalnej (niezależnie od tego, czy problem ten dotyczy mnie, czy osoby mi bliskiej) - jest jak życie w schemacie - bezlitośnie powtarzalnym i przewidywalnym. Wybuchy - żal - cudowny bezkres pustyni i znów arena cyrkowa... Czasami łatwo jest nawet ustalić z jaką częstotliwością schemat się powtarza, jednak i tak nie ułatwia to życia i nie powoduje, że ktoś poczuje się lepiej...


W 2013 roku zapoczątkowana została fantastyczna akcja MAM TERAPEUTĘ mająca na celu pokonanie wszechobecnego w naszym społeczeństwie wstydu związanego z udziałem w terapii. Setki osób opowiedziało tam swoją historię związaną z terapią i tym, co dzięki niej zyskali. Zajrzyj tam - może pomoże Ci to w zrobieniu odważnego pierwszego kroku ku lepszemu życiu, a może - zechcesz podzielić się swoją historią z innymi?

Historii, pod której wrażeniem nieustannie jestem nie znajdziesz w akcji "Mam terapeutę", bo jest ona bardzo obszerna. Nie jest to opowieść o zmianie - to istna METAMORFOZA mojej przyjaciółki, którą znam od dziecka - która zawsze była osobą pełną niezwykłych wartości, utalentowaną, wzorową i dobrą - ale nigdy tego nie dostrzegała i nigdy w to nie wierzyła. Może i to stało się przyczyną tego, że życie ułożyło się jej tak a nie inaczej. Rozpoczęła terapię. Teraz - od dobrych kilku miesięcy ciągle jeszcze nie mogę dojść do siebie widząc ją jako Kobietę, która zna swoją wartość, która wie, że ma prawo być szczęśliwą i która teraz bez wyrzutów sumienia potrafi zadbać o siebie. I postanowiła podzielić się (już z pewnego dystansu) swoimi emocjami i doświadczeniami na blogu ZROZUMIEĆ SIEBIE - do którego lektury zapraszam :)


Zdj. www.hypescience.com



piątek, 8 sierpnia 2014

Szukam SZCZĘŚCIA... Czy ktoś je widział?



Nie wiem, czy to "moda na szczęście" tak na mnie działa, że czuję potrzebę POCZUCIA SIĘ SZCZĘŚLIWĄ. I oczywiście ciągle jest coś nie tak... Zaczęły mnie już ogarniać takie myśli, ze może nie zasługuję, a może... się oduczyłam?

A może po prostu za dużo od życia oczekuję nie umiejąc przez to cieszyć się małymi i pozytywnymi rzeczami. Czasami nawet nie małymi - wręcz ogromnymi, ale takimi oczywistymi. Może warto w takim momencie zadać sobie pytanie:

CO TAKIEGO JUŻ MAM, CO JEST SZCZĘŚCIEM, KTÓREGO NIE ZAUWAŻAM?

Mam zdrowe, cudowne i zdolne dzieci
Moi kochani rodzice się o mnie zawsze troszczą
Sama jestem zdrowa, choć inni potrafią mi wmówić coś zupełnie innego 
Mam wspaniałych przyjaciół, na których mogę polegać
Jestem właścicielką zwierzaka, który mnie kocha i to okazuje w nieznoszący sprzeciwu sposób
Mam gdzie mieszkać i co jeść
Zajmuję się tym co lubię a nie tym co muszę
....

No właśnie. Wypisywać mogłabym jeszcze wiele. Chyba tego mi właśnie brakowało - poszukać tych wspaniałych argumentów w oczywistej oczywistości - przecież na świecie jest tyle osób, które oddałyby lata życia, żeby mieć to, co ja cały czas mam, a tego nie dostrzegam!! A cytując mojego brata - może mi "się w d*** od tego dobrobytu poprzewracało" ?
Próbuję usilnie szukać czegoś więcej... Czy to źle? NIE, ale może warto się skupić na tym co się dobrego ma i pracować nad sobą i nad przyszłością. A reszta jeśli ma do mnie przyjść - przyjdzie sama? I pewnie w momencie, kiedy nie będę się tego spodziewać :-)

A to dopiero będzie NIESPODZIANKA :) 





czwartek, 31 lipca 2014

BYĆ SZCZĘŚLIWYM - czy to stan do osiągnięcia?...

Szczęście jest emocją. Emocja ta jest czymś poruszającym, nawet powiedziałabym głęboko poruszającym. W pozytywnym sensie tego słowa.
Każdy marzy o byciu szczęśliwym. Optymalnie byłoby być szczęśliwym farciarzem, czyli oprócz względnie stałego poczucia radości i spełnienia móc powiedzieć o sobie: "Ja to mam fuksa". (np. "Wygrałem w totka, podzieliłem się z kim miałem i jeszcze mi zostało...").
Jak to z tym szczęściem jest? No to którędy do tego szczęścia? Czy na swoje poczucie szczęścia mam wpływ tylko ja, czy też inni w tym uczestniczą? Jak ono się buduje?

Są momenty w życiu, kiedy czujemy się radośni, pełni energii, bezgranicznej przyjemności (może nawet euforii) i zadowolenia. Czy jest to właściwe szczęście? Nie - raczej chwilowe, choć też wartościowe, bo przynajmniej na moment pozwala się wyrwać z marazmu przygnębiającej, szarej rzeczywistości.

To, nad czym warto popracować to TRWAŁE POCZUCIE SZCZĘŚCIA, na które składa się zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem - życie, w który mamy poczucie sensu - wartościowej misji, którą mamy przed sobą i którą sukcesywnie realizujemy. Czy to jest łatwe? W teorii - oczywiście. W praktyce okazuje się, że nie...

Podstawą budowania szczęścia jest uświadomienie sobie, że aby ten stan osiągnąć, musimy zaspokoić mnóstwo różnorodnych potrzeb, bo jeśli w tej kwestii pozostawimy braki - dojść do celu jakim jest szczęście - się nie uda.
Teraz następuje jedna z nielicznych chwil kiedy stwierdzam, że to, czego się nauczyłam w szkole - przekłada się w praktyczny sposób na rzeczywistość. Szkoda, że doszłam do tego wniosku tak późno - gdybym wcześniej przeanalizowała to i otworzyła szerzej oczy - nie miałabym poczucia straconego czasu. Ale cóż - wyciągam konstruktywne wnioski, biję się w piersi, przepraszam szkołę i... idę do przodu - już zgodnie z teorią, która się na rzeczywistość przełożyła. 

Abraham Harold Maslow to pan, któremu już osobiście na tym świecie nie uda mi się podziękować. A on to właśnie ułożył w formie piramidki hierarchię potrzeb do zaspokojenia W DRODZE DO SZCZĘŚCIA.

Podstawą podstaw - można by rzec - jest zaspokojenie potrzeb fizjologicznych, które stanowią filar całej piramidy. Są to (1) POTRZEBY PODSTAWOWE: np. pożywienie, dach nad głową, zachowanie gatunku. Kiedy one zostają zaspokojone pojawiają się kolejne potrzeby: (2) POTRZEBY STABILIZACJI, czyli zapewnienie sobie i najbliższym bezpieczeństwa, które jest pojmowane jako zabezpieczenie przed utratą dochodów, zdrowia, majątku itp itd a także spokój, protekcja, opieka i wolność od strachu. Potrzeby te (zarówno podstawowe jak i stabilizacji) - są potrzebami niższego rzędu - aby móc rozwijać się dalej - warunkiem koniecznym jest by zostały one w zadowalający sposób zaspokojone. Dopiero ich realizacja pozwala nam przejść do potrzeb wyższego rzędu. A są to (3) POTRZEBA PRZYNALEŻNOŚCI - tzw społeczna: każdy potrzebuje budowania z innymi osobami pozytywnych więzi, relacji, przynależności, jest to także bardzo istotna potrzeba kochania i bycia kochanym. Dopiero realizacja tych potrzeb pozwala nam przejść do następnego etapu w drodze do szczęścia - (4) POTRZEBY SZACUNKU I UZNANIA, czyli wolności, zaufania do siebie, zbudowania poczucia własnej wartości, poczucia swoich kompetencji, odczucia, że jest się poważanym w środowisku w którym się egzystuje. Ostatni etap w drodze do poczucia szczęścia to (5) POTRZEBY SAMOREALIZACJI, czyli harmonii i piękna, wiedzy, zrozumienia, rozwoju talentów i zainteresowań, rozwoju duchowego oraz potwierdzenia własnej wartości

Poczucie szczęścia dostępne jest dla nas wtedy, kiedy jesteśmy w pełni zrealizowani - kiedy wszystkie nasze potrzeby opisane przez Abrahama Maslowa zostają spełnione, zaspokojone. Jeśli nie mamy jeszcze w pełni tego cudownego i upragnionego poczucia - warto zajrzeć wgłąb siebie i przeanalizować po kolei wszystkie etapy osobistej piramidy potrzeb, aby uświadomić sobie w którym miejscu się stanęło i nad czym zacząć w pierwszej kolejności pracować. Warto pamiętać także o tym, iż nie ma takiej możliwości, by efektywnie zaspokoić potrzeby wyższego rzędu, jeśli któreś z tych bardziej podstawowych nie zostały zaspokojone.

BUDOWANIE SZCZĘŚCIA TO CZAS I WYSOKIE SCHODY - NIE JESTEŚ W STANIE PRZESKOCZYĆ CO DRUGIEGO SCHODKA - MUSISZ JE PRZEJŚĆ JEDEN PO DRUGIM... 


Rysunek piramidy potrzeb: www.zarzyccy.pl


poniedziałek, 28 lipca 2014

Abecadło MOJEGO JA, czyli jak i z czym czuję się lepiej...

A miałam pisać o szczęściu... Nie wyszło... Nie dziś przynajmniej. Ale przy okazji  szczęścia, które dla mnie jest czymś naprawdę poważnym, wielkim i niemal nie-do-osiągnięcia stanem - rozpisałam sobie mapę - a w zasadzie moje małe prywatne abecadło rzeczy, które powodują, że czuję się lepiej. JA się czuję lepiej - inni może też, choć pewnie nie wszyscy - zawsze są na świecie ludzie, którym wydaje się, że lepiej od nas wiedzą, co jest dla nas dobre - chwała im za dobre chęci i za dbałość o nas ;-)

I oto spisałam abecadło. Mam poczucie olbrzymiego niedosytu - za mało literek... więc chyba jednak popełnię w najbliższym czasie post o szczęściu - bo to tutaj - to namiastka tego, co pozwala mi się lepiej czuć: 
Analizuj siebie i swoje emocje - to praca nad sobą, która zawsze daje wymierne efekty w perspektywie czasu

Bądź czułym rodzicem dla Dziecka, które mieszka w Tobie - ono potrzebuje miłości i zadbania
Czytaj książki - książki to źródło wiedzy, ale też spokoju i ucieczki od czasami męczącej rzeczywistości

Dawaj i nie oczekuj nic w zamian - nie wszyscy to docenią, ale jak ktoś to zauważy i się odwdzięczy - poczujesz ogromny sens tego co robisz
Egoistycznie zadbaj o siebie - dopiero jak zadbasz o siebie będziesz w stanie właściwie zadbać o innych
Filtruj informacje - Twoja pamięć ma ograniczoną pojemność, więc pamiętaj to, co naprawdę istotne
Graj w gry logiczne - to świetna gimnastyka dla mózgu, a on potrzebuje aktywności tak samo jak ciało
Hoduj kwiaty i dbaj o nie, rozmawiaj z nimi - nauczysz się cierpliwości - nawet jeśli to miałby być kaktus - to też roślina, która potrafi być wdzięczna
Interpretuj, ale tylko w pozytywny sposób - pamiętaj, że szklanka jest zawsze do połowy pełna
Jedz zdrowo - ciało Ci za to podziękuje
Kochaj ludzi - może też Cię pokochają; kochaj zwierzęta - ich miłość potrafi być bezwarunkowa
Leniuchuj od czasu do czasu - praca pracą, ale czasami trzeba bezkarnie odpocząć
Łam zasady i schematy w których się źle czujesz - jednak zawsze w dobrej wierze
Módl się - niezależnie od tego kim jest Twój Bóg - rozmowa z nim dodaje sił
Nagradzaj się za swoje osiągnięcia i te drobne i te duże - to pobudzi dalszą automotywację
Otaczaj się pozytywnymi ludźmi - to pozwoli Ci rozwijać skrzydła i iść do przodu
Przytulaj się do starych drzew - one dają energię
Rozmawiaj, rozmawiaj, rozmawiaj - dzięki temu unikniesz wielu nieporozumień
Szanuj innych - oni też Cię szanować będą. no przynajmniej powinni...
Tańcz kiedy tylko masz możliwość - taniec uwalnia endorfiny i pozwala zapomnieć choć na chwilę o troskach dnia codziennego
Uśmiechaj się - ludzie inaczej podchodzą do osób pozytywnych
Walcz o swoją niezależność - nie pozwól by inni decydowali o Twoim życiu, bo oni go za Ciebie nie przeżyją
Zachwycaj i ciesz się najmniejszymi pozytywnymi rzeczami - dzięki temu życie będziesz postrzegać jako łatwiejsze

czwartek, 24 lipca 2014

CEL, MIERZ, PAL!! - czyli jak nie walnąć kulą w płot...


Ostatnio tak wiele się mówi o celach i ich realizacji. Niestety nie będę oryginalna - ten post jest o CELACH - chciałabym się z Wami podzielić tym, co dla mnie w przypadku ustalania swoich celów i ich realizacji jest NAJWAŻNIEJSZE. To co przekaże oparte jest na moich doświadczeniach: na sukcesach, ale też i porażkach, z których staram się jak najlepiej wyciągać konstruktywne wnioski. Jak wychodzi? Różnie - cóż jestem tylko człowiekiem. Czasami trzeba 3 razy wpaść po kostki w tę samą kałużę, żeby zapamiętać, że władze ciągle nie wyrównały drogi i pogoda ciągle jest płaczliwa, czyli że ONA TAM CAŁY CZAS JEST!!...

Cele zaczynają się zawsze od marzeń - o tym co by się chciało mieć, gdzie by się chciało być, co chciałoby się osiągnąć, w jaki sposób chciałoby się żyć. U mnie przybiera to formę MAPY MARZEŃ, o której już wcześniej wspomniałam. W pracy nad mapą zaczyna się wszystko. Bo żeby cel osiągnąć, nie wystarczy powiedzieć "Mój cel to zbudować dom". Można by rzec: POTRZEBNY JEST PLAN... 


  • Podstawą do założenia celu do realizacji jest przeanalizowanie swojego życia, a dokładnie różnych jego aspektów (finansów, mądrości i wiedzy, miłości, pasji, które rozwijasz, środowiska, pracy zawodowej i kariery, wiedzy, autorytetów, rozwoju duchowego i przede wszystkim swojego własnego JA). To mi zajęło sporo czasu za nim do tego doszłam, że w życiu tak jak i w przyrodzie RÓWNOWAGA musi być zachowana. A jeśli tej równowagi zabraknie (czytaj: w pewnych aspektach życia jest rewelacyjnie, a pewne leżą i czekają na litość), to oznacza, że za chwilę coś "się posypie". Teraz pisząc to uświadamiam sobie, że czasami jak w pewnych, szczególnych momentach czułam się szczęśliwa - starałam się ze wszystkich sił zapamiętać tą chwilę, ponieważ wiedziałam, że za chwilę coś mi się zawali - tak złośliwie odbierałam los...
  • Podczas analizowanie tego jak jest, a jak mogłoby być - do głowy przychodzi mnóstwo pytań, wątpliwości. Warto wówczas ZAUFAĆ SOBIE - swoim odczuciom, swojej intuicji. Może nawet dać sobie trochę czasu na to, żeby tak naprawdę odkryć to, co czuję, czego pragnę i czego potrzebuję. Warto zmierzyć się z takimi tematami w miejscach cichych, może w bliskim kontakcie z przyrodą - pobyć samemu ze sobą i skupić się na odczytywaniu swoich emocji i odpowiedzieć sobie na pytanie - "Co będzie DLA MNIE najlepsze". Pamiętaj o tym, że to TY JESTEŚ KOWALEM  I KRÓLEM SWOJEGO ŻYCIA - nikt inny. Pomocnym narzędziem może okazać się napisanie mini-wypracowania - ale takiego osobistego pt "MÓJ IDEALNY DZIEŃ", w którym warto opisać dokładnie: gdzie jesteś, co robisz, kto jest z Tobą, i przede wszystkim JAK SIĘ Z TYM CZUJESZ. Przelewanie tak szczegółowych wyobrażeń na papier pobudza wyobraźnię, zaczynasz to CZUĆ - bo chodzi właśnie o emocje. To EMOCJE SĄ MOTOREM DO DZIAŁANIA - więc warto pobudzać te najbardziej pozytywne
  • Czy cele, które sobie wyznaczasz do realizacji są NAPRAWDĘ TWOJE? To - wstyd się przyznać - kolejna rzecz, do której docierałam długo. Czy moje cele były moimi celami? Okazuje się, że nie zawsze - tak naprawdę cele, które ustalałam sobie były związane z tym, czego inni oczekują ode mnie. Potrzeba akceptacji może okazać się czasami tak silna, że zatraca się swoje marzenia i pragnienia na rzecz tego czego inni ode mnie oczekują. Realizuję "siebie" tak jak inni chcą - i oczywiście - mam z tego jakąś korzyść - akceptację. Ale czy to jest wszystko czego JA pragnę i potrzebuję? Ustalając sobie cel - ten jedyny i cudownie własny - bo o to przecież chodzi - już wiem, że będę musiała się zmagać z krytyką, obrazą, czasami nawet wyalienowaniem. Jest to bolesne, ale i prawdziwe... Jest to koszt tego, że nie spełniam oczekiwań innych (bo często "oni" wiedzą lepiej, co dla mnie najlepsze jest...)
  • Często cele, które sobie wyznaczamy - wiążą się ze ZMIANĄ. Przecież naszym celem nie jest utrzymanie bieżącego status quo, ale pójście do przodu: OSIĄGNIĘCIE CZEGOŚ WIĘCEJ niż w danej chwili mamy. Każda zmiana to (uwielbiam to określenie) wyjście ze strefy komfortu. Kiedy nasz cel związany jest z ulepszeniem tego co mamy - mogą to być nowe sytuacje, nowi ludzie, nowe wyzwania, które na początku trochę nas przerażają. Ale jeśli cel związany będzie ze ZMIANĄ sesnsu stricte - musimy mieć świadomość, że żeby zbudować coś nowego - prawdopodobnie to coś co do tej pory było twoje, musi się zawalić... Warto sobie zadać pytanie - na ile mam w sobie siłę, aby to przetrwać, ponieważ koszty (szczególnie te emocjonalne) mogą być olbrzymie...
  • Bardzo często wierząc w swoją siłę i swoje możliwości ustalałam sobie całe morze celów. Niektóre zrealizować się udawało, niektóre nie. Często miałam poczucie, że mimo wszystko mogłoby być lepiej. Z perspektywy czasu wiem, że powinnam ustalać sobie JEDEN, KONKRETNY CEL. Koncentracja na jednym celu przynosi zdecydowanie lepsze efekty niż skupianie się na wielu celach, które później zostaną zrealizowane - niekoniecznie z takim efektem o jakim marzyliśmy. Oczywiście O ILE zostaną zrealizowane, ponieważ trudno będzie zrealizować wszystkie...
  • Mam już swój cel. Ten jeden, najważniejszy. Ten, którego realizacja ułatwi mi realizację kolejnych - choćby przez to, że będę silniejsza o poczucie, że umiem, że mogę, że to dla mnie, że czyni mnie to lepszą osobą dla innych. I jest duuuży:-) Przeogromny. Patrząc z boku można by powiedzieć - nierealny. Tylko ten jeden wielki cel jest zwieńczeniem mnóstwa mniejszych kroków, które trzeba wykonać, żeby ten jeden, właściwy cel zrealizować. Więc DZIELĘ CEL NA ETAPY - można powiedzieć, kroki do celu, a czasami i one ulegają podziałowi. Przecież chodzi o to, żeby sobie ułatwiać, a nie się sabotować :)
  • A na koniec coś niemniej ważnego - "podglądaj" osoby, którym się udało zrealizować cel zbliżony do Twojego. Warto o tym rozmawiać z osobami, które tego dokonały, jeśli jest możliwość: pytać, pytać, pytać - i rozwiewać wszelkie wątpliwości. Za jakiś czas - zrealizujesz swój cel. Wtedy będziesz w tej dziedzinie swego rodzaju AUTORYTETEM. Inni będą się Ciebie pytać, jak tego dokonać. I nie raz usłyszysz "PODZIWIAM CIĘ!"
I jeszcze coś (chyba nigdy nie skończę) - moja mała, osobista prośba: nigdy, PRZENIGDY nie mów, że to o czym marzysz, to co może być Twoim celem jest niemożliwe do zrealizowania, bo - jak powiedział mój pierwszy szef - i zawsze to będę pamiętać:

CZŁOWIEK ZA CHWILĘ ZAMIESZKA NA KSIĘŻYCU, A TY MI MÓWISZ, ŻE TO JEST NIEMOŻLIWE? 


Zdjęcie: archiwum własne

niedziela, 20 lipca 2014

LIST DO SIEBIE... ja w przyszłości....

Rok temu - w moje urodziny po raz drugi zostałam zaskoczona listem, który napisałam SAMA DO SIEBIE - rok wcześniej :-) Nie jestem pewna, czy w te urodziny też do mnie coś takiego dotrze - tak to jest jak pamięć jest mocno wybiórcza - ale chwalę sobie takie stany - w końcu mam tyle na głowie, że nie ma sensu "zaśmiecać" sobie głowy drobnostkami...

List do siebie - niby drobnostka, a jednak coś miłego i pozwalającego spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy, może sobie coś przypomnieć, a może zweryfikować?? Piszesz, określasz, kiedy ma do Ciebie dotrzeć, wysyłasz i możesz o nim zapomnieć. A jak wyślesz - nie ma odwrotu :) Już go nie cofniesz, już nie poprawisz, nic nie dopiszesz... No chyba, że przygotujesz nowy list ;-)

Napisz do siebie list - opisz coś, Z CZYM SIĘ, ZMAGASZ, CO CZUJESZ - później spojrzysz na to z innej perspektywy. A może już pisząc to zaczniesz na to spoglądać z boku, co da Ci zupełnie inny pogląd na całą sprawę? Może będzie to pomocne w wyciągnięciu wniosków z tego, co Ci się przytrafiło?

Napisz o tym, CO CHCESZ OSIĄGNĄĆ do tego momentu, kiedy list do Ciebie przyjdzie. Pisz do siebie jak do osoby, która już zrealizowała swoje plany i marzenia, odniosła sukces, poukładała sobie życie. W końcu jesteś osobą aktywną, ambitną i silną. Idziesz do przodu, marzysz, robisz plany i realizujesz je.

Pisz do siebie jak DO OSOBY NAJBLIŻSZEJ - takiej, którą akceptujesz, kochasz i za którą tęsknisz - jak do swojej najlepszej przyjaciółki, najlepszego przyjaciela - osoby, której NIE OCENIASZ, której dajesz pełne prawo do popełniania błędów i wyciągania z nich wniosków. Jak do kogoś, w kogo wierzysz, kto jest osobą w Twoich oczach wartościową.
Możliwość napisania takiego listu masz na stronie www.FutureMe.org   PISZ :-)

Zdjęcie: http://moms-secret.hubpages.com/

środa, 16 lipca 2014

ZŁOŚĆ - poddawać się jej czy nie?...


JESTEM UOSOBIENIEM CIERPLIWOŚCI. Aniołem? No prawie... Przynajmniej tak mnie widzą inni... Prawie wszyscy... Zawsze w moim odczuciu złość pobudzała agresję, a agresji się boję. Zarówno czyjejś jak i tej która wyjdzie ze mnie. Boję się i już! NIE CHCE! Czyli złość sama w sobie jest zła - bardzo zła... Oczywiście jest to moja i TYLKO MOJA pokręcona, babska teza ;)

Więc duszę ją w sobie. Jak nie duszę, to wiedzą o tym tylko poduszka i kołdra. Bo one nie pytają. I zawsze są... A później bóle głowy, drętwienie karku, niemal nieustające mrowienie w kończynach. Inny możliwy zestaw to: problemy z oddychaniem, kołatania serca, problemy z ciśnieniem i mnóstwo, mnóstwo innych. A to wszystko to prezent od ciała za nieodreagowaną i uwięzioną w cele złość. 
Po ostatniej cielesnej "awarii", która skończyła się prawie hospitalizacją - usłyszałam od mojej Przyjaciółki "Prawa strona ciała ci drętwieje? Olka nie wiesz? To problemy z płcią przeciwną" (w domyśle: "ci faceci nas wykończą";-)  Problemy to złość - ta, którą trzymam w sobie i nie chcę jej za grosz z siebie upuścić. I BŁĄD...

Naszemu organizmowi należy się SZACUNEK - oszczędzajmy siebie. Złość, która nie znajduje ujścia to (oprócz tego, co wyliczyłam powyżej) - także potencjalny spadek energii oraz może nawet dobry wstęp do depresji - zakładając stan długotrwały... Poza tym ze złością może być jak z balonikiem - przyjdzie moment, że coś całkiem błahego sprawi, że balonik pęknie. A wtedy może pojawić się agresja...

Warto ROZMAWIAĆ. Mówić o swoich emocjach. Ale mówić o SOBIE  - o swoich emocjach - a nie o tym kimś, z kim właśnie się konfrontujemy. Mówmy "jestem na ciebie wściekła, bo spodziewałam się czegoś innego" a nie "To twoja wina". Bo co to zmieni?? Jeśli nam da ulgę to tylko chwilowo, albo zacznie nas nakręcać jeszcze bardziej i znowu balonik zrobi BUM... :-(


"Boże użycz mi pogody ducha, abym zgodził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał, to co mogę zmieniać i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego"...

I nie dawaj mi proszę w tym momencie siły... Może tak na wszelki wypadek...


Zdjęcie: nyahmag.com

sobota, 12 lipca 2014

CIĘŻKI DZIEŃ, ale... cudowni ludzie są na tym świecie...

Przychodzą takie dni, że nie ma się siły na nic... W głowie chaos, a ciało zaczyna szwankować - przecież to głowa wszystkim rządzi, a jak szef nie działa tak jak trzeba, to tylko fantasta mógłby się spodziewać, że całą reszta będzie pracowała jak należy...

Przychodzą takie momenty, że "niewidzialna ręka" ciągnie nas do tak cudownych ludzi, którzy samą swoją obecnością - no dobrze - nie samą obecnością, ale też ciepłem, doświadczeniem, mądrością, życzliwością i uśmiechem dodają trochę siły i wiary w to, że może jednak będzie lepiej. Choć w danym momencie trudno w to uwierzyć. Ale dają NADZIEJĘ

Czasami są to osoby, z którymi można pomilczeć na wspólny temat. A wspólne milczenie też dużo daje. Jeśli czujemy dyskomfort w chwili ciszy - to nie to, bo będziemy próbowali znaleźć jakiś temat. Strasznie niewygodnie jest w takiej sytuacji - jak w przyciasnej spódniczce, w której usiłuję z gracją i elegancko usiąść, ale boje się, że rozporek za chwile poszerzy niewidoczne teraz horyzonty... Jeśli z kimś można milczeć na wspólny temat i czuć się z tym dobrze - to jest właśnie taki KTOŚ, ktoś wyjątkowy.

Niezależnie od tego czy są to osoby z którymi wspólnie milczymy, czy tacy, którzy w cudownie delikatny sposób odrywają nas od myśli codziennych - SZANUJMY I KOCHAJMY TAKICH LUDZI.

Na pewno masz w swoim otoczeniu takie osoby - a jeśli nie - może po prostu ich nie dostrzegasz?

***Pani Klaro, Panie Kazimierzu, Wolka, Maćku - dziękuję Wam bardzo ***

Zdj. archiwum własne

środa, 9 lipca 2014

MAPA MARZEŃ - od marzeń do planów i...

Moją pierwszą mapę marzeń zrobiłam ponad półtora roku temu. Pod czujnym okiem Grażyny Zmudziejewskiej, która ma niesamowitą intuicję w tej sferze. Od kilku lat sukcesywnie poszerza swoją wiedzę łącząc mapę marzeń jako narzędzie motywacyjne z astrologią, symboliką i feng shui. 

Niektórzy myślą, że przygotować mapę marzeń to szybki temat - jednak okazuje się, że i to powinno być odpowiednio przemyślane i rozplanowane. A do tego przeprowadzone w odpowiednim czasie:-)

Po wszelkich przygotowaniach i zrobieniu mapy (co nie ukrywam - oprócz radości marzenia pobudziło także kreatywność) MOJA pierwsza mapa marzeń zawisła na tablicy nad łóżkiem. Mój mąż wówczas powiedział, że kompletnie jej nie rozumie, bo przecież o co mi w tym chodzi? - pomyślałam sobie "To dobrze, bo to jest MOJA mapa - MOICH marzeń". One nie muszą być widoczne na pierwszy rzut oka - najważniejsze, że mapa jest czytelna dla mnie...

Minęły 2-3 tygodnie a zaczęło się "dziać". Przyszła taka chwila, że miałam ochotę zadzwonić do Grażki i powiedzieć jej "Zatrzymaj to, bo nie nadążam za tym wszystkim!!". Teraz jak o tym myślę, przypominam sobie co mi kiedyś powiedziała:

"Uważaj o czym marzysz, bo się będzie spełniać"

Po półtora roku - jestem w trakcie tworzenia drugiej mapy. Wyciągam wnioski z pierwszej, radzę się mojego Eksperta. I czekam, aż zacznie się dziać :-) Bo BĘDZIE SIĘ DZIAŁO :-)


poniedziałek, 7 lipca 2014

ZMIANA - cz. 1 mojej historii - ŚWIADOMOŚĆ...

Chyba dojrzałam wreszcie, żeby zacząć dzielić się historią moich osobistych ZMIAN, których dokonałam w swoim życiu. Tak naprawdę zmiana to nie jest czarodziejska różdżka, którą zrobisz "pyk" i już jest pięknie... Zmiana to PROCES, który jest rozciągnięty w czasie - zapewne dlatego, że każda zmiana - niezależnie od tego w jakiej sferze życia jej dokonasz - ma olbrzymi wpływ na pozostałe sfery, co przekłada się na żmudne układanie mocno rozsypanych puzzli własnego, osobistego JA.

Zawsze miałam w sobie takie dziwne poczucie, że stojąc w miejscu - cofam się. Życie, które prowadziłam było aktywne - zawsze coś się działo, niezależnie od tego, czy w życiu zawodowym, czy osobistym. A doba miała nadal 24 godziny, które nie były już nawet absolutnym minimum na to by "żyć" - tak - to mi dawało niesamowitą energię :-) Z kolei jak nic się nie działo - miałam wrażenie, że zaczyna się stagnacja, co z kolei zaczynało mnie bardzo "uwierać" - czułam to jako swoisty dyskomfort.

Rozpoczęłam naukę - dodatkowe studium, o którym myślałam już dużo, dużo wcześniej, ale zawsze kończyło się na tym, że nie było czasu a i z finansami tak różnie bywało. No więc ZACZĘŁAM. Znaczna część programu na studium oparta była na podstawach psychologii związanych z rozwojem osobistym. I wtedy właśnie rozpoczęła się MOJA DROGA :)

Z perspektywy czasu już teraz wiem, że podstawą do rozwoju i wdrażania zmian jest ŚWIADOMOŚĆ:

  • tego CO się ze mną (albo dookoła) dzieje
  • DLACZEGO się tak dzieje, a nie inaczej
  • jak się z tym CZUJĘ, a jak chciałabym się czuć
  • co musiałoby się stać, żebym się czuła tak dobrze, jak tego potrzebuję
  • co JA MOGĘ ZROBIĆ, żeby się czuć tak jak chcę
  • jakie mogą być EFEKTY (a trzeba rozważyć te pozytywne i ewentualne negatywne) tego, co mogłabym zrobić
To czego się nauczyłam i co jest dla mnie bardzo, ale to BARDZO cenne to:
  • NIE MA SYTUACJI BEZ WYJŚCIA - mimo czarnowidztwa, które czasami uprawiam. Jak znaleźć to wyjście? Nauczyłam się patrzeć na daną sytuację "z boku" - już sama świadomość, że istnieje taka opcja jak spojrzenie z innej strony - może podnosić na duchu. Tkwiąc pośród rozpaczy, depresji, załamania - przeżywamy silne emocje, a emocje potrafią czasami znacząco zniekształcać rzeczywistość i być tragicznym w skutkach doradcą. To nie jest tak, że w trudnym momencie zaczynam patrzeć na wszystko z boku - może Bruce Wszechmogący by tak potrafił, ale nie ja... Ale teraz wiem, że muszę tą ciężką chwilę przetrwać, a jak się uspokoję - spojrzę na wszystko z zupełnie innej perspektywy... Muszę dać sobie czas...
  • NIE JESTEM SAMA - były momenty, że trudno byłoby mi w to uwierzyć. Jak mam doła, to się czuje sama... Ale analizując wszystkie takie sytuacje, które mnie doświadczyły ZAWSZE JEST KTOŚ, kto wykaże choćby minimum zainteresowania naszą osobą - niezależnie od tego, czy jesteśmy na szczycie świata, czy depresji. Przydałoby się, żeby w tej drugiej sytuacji było więcej, ale stójmy na ziemi... Aha - UWAGA!!! UWAGA!!!! Unikamy osób, które nam mówią, co mamy zrobić... One nie będą za nas ponosić konsekwencji tych działań...
  • MAM PRAWO CZUĆ SIĘ SZCZĘŚLIWĄ - jak każdy zresztą. Tak długo zaniedbywałam to swoje niezbywalne prawo, że zapomniałam już o jego istnieniu... Na szczęście teraz już mam świadomość, że dopiero jak ja będę szczęśliwa - te osoby, które są dla mnie najważniejsze w życiu (I JA DLA NICH TEŻ - bo to w tej układance jest bardzo istotne) będą się czuć zdecydowanie lepiej. A wtedy mi znowu będzie lepiej. Oto mój wniosek: zadbanie o swoje poczucie szczęścia to takie perpetum mobile ;)
  • MAM PRAWO DO SAMOREALIZACJI - to element poczucia szczęścia. Źródłem niesamowitej samorealizacji może być pasja, może być praca - jeśli udaje się połączyć pracę z pasją to jest idealna sytuacja - robisz to co kochasz i jeszcze Ci za to płacą :) Ale samorealizacja to też drobniejsze przyjemności - coś co robisz, bo masz ochotę, coś co kiedyś było wielkim marzeniem - teraz już może zeszło na dalszy plan - ale udało się to zrealizować. Realizując się - dbam o siebie, więc... dorzucam sobie kolejny element do koszyczka "moje osobiste poczucie szczęścia"
  • Egoizm ma nie tylko negatywny wymiar - niektórzy coś takiego jak ZADBANIE O SIEBIE określiliby jako egoizm - szczególnie u pokolenia "wstecz" jest to bardzo popularne. Moja Mama jest na to doskonałym przykładem. Dba o wszystko i o wszystkich. ZAWSZE. Ale nigdy o siebie... I bardzo trudno jest jej zrozumieć, że musi zadbać o siebie, żeby mieć w perspektywie czasu siłę i możliwość dbania o innych. Przykład Matki Teresy z Kalkuty, która najpierw musiała pomyśleć o sobie, by później móc poświęcać się potrzebującym - wystarcza tylko na chwilę... A próba zadbania o Mamusię - jak na razie - bawi ją niemiłosiernie ;)
Od tego zaczęło się ogarnianie "mojego osobistego chaosu", czyli PROCES ZMIAN...


piątek, 4 lipca 2014

Droga do SUKCESU - czyli jak myślą i co robią ludzie zamożni...

W związku z tym, że (nie ukrywajmy) wyłączyłam myślenie robiąc coś w panelu administracyjnym bloga i skasowałam ostatni post, który - jak zawsze w takich sytuacjach - wydaje mi się, że zawierał naprawdę dużo fajnych informacji - postaram się te informacje przekazać raz jeszcze...

Otóż znalazłam 2 ciekawe artykuły wskazujące różnice w myśleniu i w działaniu pomiędzy osobami majętnymi (określmy to na "bogato" - bogaczami;-) oraz potocznie określanymi jako ubogie lub biedne. Wyciągając z tego to, co najcenniejsze napiszę Wam, jakim myśleniem charakteryzują się ludzie bogaci. Co myślą, co robią i jak robią. Jest to cenna wiedza, bo każdy z nas dąży do tego, by COŚ W ŻYCIU OSIĄGNĄĆ. Niezależnie czym to COŚ konkretnie jest. Ta wiedza może być w tym pomocna:-)

Statystycznie rzecz ujmując - pośród ludzi bogatych:
  • 62% skupia się na swoich CELACH każdego dnia
  • 81% codziennie ma LISTĘ ZADAŃ DO ZROBIENIA
  • 67% nie ogląda w ogóle TV, a jeśli ogląda to nie więcej jak 1 godzinę dziennie
  • 86% uwielbia CZYTAĆ - ale niekoniecznie dla rozrywki
  • 63% regularnie słucha AUDIOBOOK'ów
  • 81% poświęca się swojej PRACY do tego stopnia, że robią więcej niż można by od nich oczekiwać
  • 77% nie liczy na główną wygraną w jakiejkolwiek LOTERII
  • 62% dba o swój UŚMIECH - w przenośni i dosłownie :-)
  • 52% bogaczy wierzy, że to NAWYKI mają znaczący wpływ na ich życie
  • 87% nadal wierzy w tzw. "AMERCIAN DREAM"
  • 88% z nich ceni BUDOWANIE RELACJI z ludźmi, bo wiedzą, że to właśnie relacje pozwalają na rozwój zawodowy i osobisty
  • 68% uwielbia spotykać i POZNAWAĆ NOWYCH LUDZI
  • 90% wierzy, że to OD NICH zależy, jak potoczy się ich życie
  • 57% dba o KONDYCJĘ FIZYCZNĄ: uprawia sporty i odżywia się zdrowo
  • 75% uważa, że w osiągnięciu sukcesu KREATYWNOŚĆ jest ważniejsza od inteligencji
  • 85% z nich uwielbia swoją pracę - jest ona dla nich PASJĄ
  • także 85% wierzy, że ich ZDROWIE ma znaczący wkład w sukcesie, który odnoszą
  • 63% potwierdza, że PODEJMOWANIE RYZYKA jest istotne w drodze do sukcesu
Wobec powyższych ja już wiem co powinnam robić, żeby łatwiej piąć się "w górę" ;-) Co Ty z tego dla siebie wyniesiesz? Jestem ciekawa, czy zmobilizuje to Was do jakichś chociaż małych zmian w myśleniu i postępowaniu. Wasze komentarze w tym temacie są miele widziane - podzielcie się swoimi przemyśleniami w tym temacie:-)

Na podstawie artykułów z www.businessinsider.com i www.entrepreneur.com


wtorek, 1 lipca 2014

ZRÓB PAN COŚ - czyli dlaczego warto rozmawiać z Aniołami ;-)

Mój Anioł - Opiekun, Stróż i Przyjaciel, którego nie ma fizycznie, ale zawsze jest...

Wierzę w Anioły. I nie tylko dlatego, że "w coś wierzyć trzeba". Bo one ISTNIEJĄ. I zawsze są obok - może dlatego nie czuję się aż tak bardzo sama - tak często jak bym mogła.

Ale są takie momenty, że jestem na mojego Anioła zła - dałabym dużo, żeby mieć tą pewność, że zawsze pomoże, kiedy będę tego potrzebowała. Czasami mam jednak wrażenie, że gdzieś poszedł - na piwo, na imprezę, może na lekki shopping... A mnie zostawił samą - na tzw pastwę losu... I wtedy dzieją się rzeczy, których chciałabym uniknąć, albo o których chciałabym później zapomnieć...
Czy w takich momentach zostałam sama? Chyba nie - przecież Anioły zawsze czuwają... Może w takich właśnie momentach mój Anioł płacze - że musi pozwolić losowi mnie aż tak doświadczyć. Bo jestem uparta, głupia, dumna, ślepa - i nie wiem jeszcze jaka. I mój Anioł... Nie potrafi sobie ze mną poradzić? Więc ma w zanadrzu narzędzie "dyscyplinujące" - DOŚWIADCZENIE, które zaboli mnie tak, że może w końcu otworzę oczy i WYCIĄGNĘ Z NIEGO WNIOSKI. Takie, że Anioł nie będzie miał już przy mnie w podobnych sytuacjach tyle pracy - jemu też się urlop należy... A może to sprawka Szefa Aniołów, który nie może już patrzeć jak jego podopieczny dwoi się i troi a efektów brak?...

Nie raz doświadczyłam obecności Mojego Anioła. Ale są takie momenty, których nie zapomnę i będę o nich pamiętać do końca życia. I dziękować za to, że BYŁ.

Kiedyś jadąc z Gdańska z pewnym Sceptykiem (który czasami też jest Moim Aniołem, bo czuwa nade mną dokładnie jak one, ale FIZYCZNIE JEST) - rozmawialiśmy właśnie o tych Cudownych Stworzeniach, bez których nie widzę życia. Ale jak tu rozmawiać, kiedy słyszysz "Ale gdzie jest ten Twój Anioł? Siedzi obok ciebie, czy na tylnym siedzeniu? A jak teraz gwałtownie zahamuję albo skręcę, żeby uderzyć w drzewo - to jak on ci pomoże? Olka, no proszę..." No i jak to wytłumaczyć? Poddałam się...
2 tygodnie później jechaliśmy z tego samego Gdańska ;-) z tą tylko różnicą, że dwoma samochodami. Sceptyk jechał przede mną. Na wysokości Rotmanki wyprzedził nas tir z naczepą załadowany do granic możliwości drewnem - jechał teraz bezpośrednio przed nami. Nagle zobaczyłam, że Sceptykowi pękła opona i zaczął zjeżdżać na pobocze. Nasz samochód skierowaliśmy w tym samym kierunku - pewnie będzie potrzebował pomocy... Nagle zaczęły się dziać rzeczy dziwne - zaczęły pękać opony w innych samochodach. Nie tylko po naszej stronie trasy, ale także po przeciwnej. Zrobiło się zamieszanie, samochody się zatrzymują, wszyscy szukają odpowiedzi na to, co się stało. Jak się zatrzymaliśmy - mimochodem odwróciłam się i spojrzałam do przodu - w kierunku w którym podróżowaliśmy. To co zobaczyłam, spowodowało, że poczułam drżenie w całym ciele. Tir z drewnem zaczął "tańczyć" na wszystkich możliwych pasach autostrady. Mimo znacznej prędkości, jaką ciężarówka jechała, naczepa się wypięła i zaczęła realizować swoją osobistą "podróż", po czym z olbrzymią siłą przewróciła się. Ta naczepa za którą jechaliśmy... Sceptyk się do tego nie przyzna, ale od momentu jak stał wtedy na drodze z niedowierzaniem i przerażeniem trzymając się za głowę - już nie jest takim sceptykiem w kwestii Aniołów...

Często rozmawiam z moim Aniołem. Tyle mu zawdzięczam, a wiem, że to ciągle nie koniec jego pracy nade mną:-) Od czasu "przygody" na Rotmance zaczęłam czasami rozmawiać też z Aniołami Sceptyków i Nieświadomych - oni też ich potrzebują. Nawet samego poczucia, że one są i czuwają. Może jak dobrze pogadam ;-) Anioły się bardziej uaktywnią i pokażą wyraźniej, że są:-)

Dzisiaj usłyszałam, że Aniołami są zawsze faceci. Zgadnijcie od kogo? ;-) Otóż panowie szanowni. Zachęcam do "wygooglania" sobie hasła "anioł" i przejrzenie grafik :-) Mówi się Anioł, bo ANIELICA brzmi trochę dziwnie... ;-)

A na koniec jeszcze postu, który miał być krótki...

***Drogie Anioły - czuwajcie proszę, bo potrzebuję czuć Waszą obecność. Dziękuję, że jesteście***




piątek, 27 czerwca 2014

LUSTRO, czyli przejrzyj się we mnie...

Zastanawiasz się, jak to jest, że różnych ludzi traktuję w różny sposób. Ale chyba nie jest to nic dziwnego, ponieważ ludziom daję to, co sama od nich otrzymuję - szanuję tych, którzy traktują mnie z poszanowaniem mojej osoby, daję miłość tym, od których mam ciepło, zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Staram się być zawsze, kiedy jestem potrzebna - szczególnie dla osób, na które mogę liczyć.

Potrafię być wredna - tak naprawdę do tego stopnia wstrętna, że sama siebie za to nienawidzę. Ale ta wredna JA wychodzi ze mnie dopiero wtedy, jak trafię na kogoś, kto taki właśnie jest dla mnie. Nie chcę być źle traktowana, nie chcę być raniona - NIKT TEGO NIE CHCE. Muszę się przecież jakoś bronić!

****JESTEM LUSTREM - ZOBACZ SIEBIE W TYM JAKA JESTEM****

Potrafię być "jedyna w swoim rodzaju" - ale dla tych, którzy są dla mnie wyjątkowi. Potrafię być lojalna, ufna, ciepła, taka do serca - dopóki to nie zacznie być wykorzystywane przeciwko mnie, albo w czyimś innym interesie. Mam swoją dumę, mam też swoje wewnętrzne przekonanie, że także i prawo do tego, żeby nie pozwalać traktować się w ten sposób, ponieważ TO BOLI, a ja najnormalniej na świecie mam tego bólu DOŚĆ.

Nie jestem wyjątkiem - nie tylko ja jestem Twoim lustrem. Twoim lustrem są ludzie,  którzy mają to szczęście, że Cię otaczają. Ty jesteś ich lustrem, w którym jeśli zechcą - dostrzegą samych siebie.To cenne narzędzie przez tak wielu ludzi jest ignorowane, a może ono stać się w pewien sposób źródłem własnego poznania i pracy nad sobą, by być kimś lepszym, kimś dobrym - dla siebie i dla innych - szczególnie tych, którzy wierzą, troszczą się, dbają, kochają.

Co znaczy "być dobrym"? Najpierw to zadbanie o SIEBIE - to danie sobie prawa do życia wg tego jak chcesz, zgodnie z tym co czujesz, zgodnie z systemem TWOICH wartości. Zadbanie o siebie  to balsam, który rozlewa się powoli po całej duszy i zaczyna łagodzić ból. A później zaczyna promieniować spokojem, ciepłem i błyskiem w oczach. Zaczynasz oddychać głębiej i coraz częściej dostrzegasz słońce, a Twój nastrój przenosi się na innych. I teraz zaczynasz mieć dobry wpływ na ludzi... :)

Świat to jedna wielka INTERAKCJA. Pamięć o tym, że TY jesteś jednym z ważnych elementów tej olbrzymiej układanki, która ma niebagatelny wpływ na innych - powinna dać Ci dużo do myślenia.
Zacznij świadomie doświadczać tego, jak Twoje nastroje, uczucia i stosunek do ludzi - odbijają się w innych. Wyciągaj wnioski - ucz się z tego - ŻYJ DOBRZE :)

Zdjęcie: abstract.detskopnexus.com